niedziela, 21 lipca 2019

Chapter III | Plan A or Plan B?


Miesiąc. Tyle minęło od pamiętnej rekrutacji pełnej stresu, przy zielonej herbacie z malinami i miodem. Pierwszy miesiąc nauki obsługi nowej kserokopiarki, przenoszenia segregatorów z dokumentacją, umawiania spotkań prezesa firmy z kontrahentami, prowadzeniu spotkań biznesowych i... nowego ubioru, który wiązał się z reprezentacją najważniejszej osoby w ich firmie. W przeciągu zaledwie kilku dni mundur ustąpił klasycznym strojom biznesowym. Po pierwszym tygodniu odcisków i bąbli, po inwestycji w specjalistyczne wkładki żelowe i po przejściu w niewysokich szpilkach łącznie kilkunastu kilometrów, stały się nawet wygodne. Yumi określała to uczucie mianem "lekko za małych trampek".
Dziwnie czuła się przez pierwsze dni, gdy wracała do mieszkania zawsze o 16:30. Czuła się jak w zupełnie innej, równoległej rzeczywistości. Uświadomiła sobie, jak wiele się zmieniło dopiero wtedy, gdy zobaczyła prawie pięciocyfrową sumę na swoim koncie bankowym. Z czasem znalazła czas, by pójść do centrum handlowego, kupić nowe ubrania, zrobić zakupy na cały następny tydzień (i nic się nie zepsuło, bo mogła zacząć gotować!), zająć się faktycznie grą na gitarze i spędzać więcej czasu z rodziną.
Jednak jeden z tych trzydziestu dni został zaburzony, gdy otrzymała wiadomość na telefon służbowy o treści:

"Spotkanie grupy dziś o 18:30 tam, gdzie poprzednio. Obecność obowiązkowa. Potwierdź, czy otrzymałeś wiadomość."

Bez większego zastanowienia wysłała potwierdzenie. Wiadomość brutalnie przypomniała jej, że życie - jej życie - nie jest na tyle proste, na ile by chciała. Nie mogła przecież zapominać, dlaczego znalazła się w Belpois Corporation.
Tylko dlatego, że jest psem. Śledczym psem.

- Czy udało się cokolwiek ustalić?
Pierwsze pytanie spowodowało lekką ciszę: zarys pytania był tak ogólny, że nikt nie wiedział, kto pierwszy może odezwać się w tej sprawie. Yumi lekko zmarszczyła brwi, zerkając kątem oka na członków grupy. W zasadzie miała z nimi dość rzadki kontakt, jedynie w sytuacjach, gdy znaleźli coś i potrzebowali konsultacji z drugą osobą. Na pewno pozostała trójka widziała się częściej podczas testów aplikacji między sobą, niż z nią; wszak zajmowała się zupełnie innymi sprawami w biurze.
- Jest w ogóle coś podejrzanego? - spytała po wstępnym westchnięciu. - Cóż - zaczęła Arleta, poprawiając niesforny kosmyk włosów. - Z naszych pozycji niewiele idzie znaleźć. Firma zajmuje się oprogramowaniem do zarządzania sieciami społecznościowymi, aktywnie uczestniczymy w testach. Pracownicy wiedzą niewiele więcej.
- Próbowałem wpiąć się swoim pendrivem, aby cokolwiek pozyskać - Mark zdjął skórę. Miał wrażenie, że zaraz ugotuje się w tym gabinecie.
- I?
- Nakryli mnie. Zmyśliłem, że chciałem posłuchać swojej muzyki, a że jestem nowy, to odpuścili. Oczywiście reprymenda, że nie wolno, bo wirusy, zagrożenia i takie tam.
- Jednak plany firmy są bardziej interesujące - wtrąciła się Yumi, przy okazji wyjmując teczkę ze swoimi notatkami. Szperając między kartkami, dotarła do zrobionych zdjęć pod nieobecność Jeremie'go. Podała kierowniczce dwa zszyte ze sobą pliki dokumentacji. Kobieta zastukała nerwowo obcasami, przeglądając pierwszy zasób.
- Tydzień temu odbyło się koordynowane przeze mnie częściowo spotkanie zarządu - zaczęła Japonka. - Byli na nim goście.
- Kto?
- O ile dobrze zrozumiałam, to pomniejsi reprezentanci zastępców kilku osób z Parlamentu Europejskiego i kilku kierowników z uczelni,w której kształcił się Jeremie.
- "Założenia projektu ochrony danych państwowych i eliminacji szarej strefy handlu poprzez prace programistyczne nad deszyfrowaniem DarkNetu"... ciekawe - kobieta uniosła wzrok na zgromadzonych.
- I istotne, rzeczywiście. Dobra robota, pani Ishiyama.
- Czy to eliminuje Belpois Corporation z kręgu podejrzanych?
- Równie dobrze może być to tylko przykrywka - Mark był nieustępliwy. Już przed spotkaniem, w trakcie oczekiwania, mówił otwarcie, że nie zmienił zdania co do tego człowieka i nie ma zamiaru odpuścić, póki nie dowiedzą się wszystkiego, co konieczne. I choć wydawało się, że drużyna jest obojętna na ten stan rzeczy - wszak to tylko praca i nie ma co się nią przejmować - to Yumi gryzły takie fakty. Poczucie, że jeszcze w liceum Jeremie podchodził z pytaniem o rozwalony sprzęt elektroniczny do wykorzystania, a teraz mógł być państwowym wrogiem, doprowadzało ją do przygnębienia. Nawet jeśli nie łączyła ich nawet przyjaźń... przynajmniej w tamtych "starych" czasach. Odkąd zaczęła pracę - przykrywkę, kilka razy w tygodniu zdarzało im się dłużej rozmawiać, nie tylko o sprawach natury zawodowej. Zjedli razem kilka obiadów. Naprawdę nie był takim sztywniakiem i poważnym prezesem. Można rzec, że taki jeden obiad z blondynem dobrze odprężał szare komórki skupione na dokumentacji i działaniu na rzecz firmy. W chwilach, gdy zapominała, po co tam jest, czuła się najlepiej. Mogła być nawet szczera... na tyle, na ile pozwalały stosunki kierownik - pracownik.
Lepsze to niż nic.
- DarkNet służy głównie czarnemu rynkowi. Powiązanie jak się patrzy.
- Mark ma rację - Arleta również nie odpuściła, ale nie dodawała do tego osobistych emocji. - Nie możemy też wykluczyć, że spodziewa się podejrzeń od takich osób i francuskiej policji.
- Firma ma szansę na wygranie tego projektu. Wówczas szybko by się rozrosła, to są duże pieniądze.
- Bazy danych to zawsze są ogromne pieniądze, a znajomości nie pozwoliłyby na podejrzenia organów ścigania, jeśli dobrze to rozegra. Tak naprawdę weszliśmy w dość dobrym momencie. Prawie że na ostatnią chwilę.
Spostrzeżenia kierowniczki spowodowały lekkie napięcie, przerwano jednak znaczącym chrząknięciem i ruchem papierologii.
- Te drugie dokumenty? - zaraz prowadząca spotkanie przejęła je, przez co Yumi obudziła się z przemyśleń.
- W - Właśnie one... najbardziej mnie zdziwiły. To jest... zgłoszenie na przetarg. Do kupna jakiejś starej fabryki.
- Fabryka?
- Do czego programiście fabryka...? - nawet niemowa Filip zaczął zastanawiać się na głos.
- Nie wiem. Z dokumentów wynika, że chodzi o nieczynną, starą fabrykę części do aut Renault - Yumi analizowała wszystkie zapamiętane dane w pamięci. - Znajduje się około dwóch kilometrów od mojej starej szkoły na wschód. Oczywiście pytać o to nie mogłam - miałam tylko odstawić je na miejsce, ale Jeremie nie przebywa wiecznie w swoim gabinecie.
- Przecież to stara ruina... - mruknął do siebie Mark, oglądając zdjęcia, które zdołano wyświetlić z projektora. - Po co to firmie robiącej oprogramowanie? Równie dobrze mógł sobie kupić browar i zająć się warzeniem piwa. Nowe hobby.
- Jest to jakieś prosperujące pole pod inwestycję? - zasugerowała Arleta.
- Niekoniecznie. Na pewno na nic oczywistego - kobieta odpowiedzialna za to zebranie podrapała się po głowie w lekkim zakłopotaniu taką wiadomością. - Z pewnością trzeba by było ją przeszukać.
- Tylko... czego mamy... poszukiwać? - Filip znów dał oznakę powrotu do rzeczywistości.
- Wszystkiego. Wszystkiego, co w jakikolwiek sposób będzie dla was podejrzane. Innych tropów na razie nie mamy.
- Zatem - ustalmy plan. Jeśli nie mamy innych tropów oczywiście.
- Świetnie - burknął Mark, jak zawsze, gdy konkrety zostawały w niewielki sposób odtajnione.

- Cześć wam! Co tam u nowej Ziemianki?
- W porządku - odpowiedziała po lekkim zaśmianiu się. - Próbuję przywyknąć do tylu nowych wrażeń, jak powietrze, którym oddycham, kolory, zapachy...jest świetnie.
Kilka głębszych wdechów różowowłosej dziewczyny utwierdziło Yumi w przekonaniu, że jej słowa są prawdziwe. Piątka przyjaciół przeżywała ten dzień spokojnie. Zwykły tok zajęć w szkole... a może jednak nie do końca?
- Cóż, chyba można już zdezaktywować Superkomputer, co nie? - Jeremie wstał, zmotywowany wyraźnie do działania.
- Jasne - Ulrich poparł jego zdanie, jak zresztą wszyscy. - Nie ma co czekać na zaproszenie Xany.

Dźwięk utraty zasilania superkomputera wyraźnie dał się całej szóstce we znaki. Tego dnia był z nimi również nauczyciel wf'u, chwilowo na emeryturze. Przerażona Yumi obejrzała się w stronę Aelity, która w tym samym momencie straciła przytomność.
- Włącz go z powrotem, coś jej się stało!

- Aelita, natychmiast odpalam program materializacyjny.
- Nie, Jeremie.
Tego się spodziewała. Wszyscy przeżywali fakt, że to jeszcze nie koniec i czeka ich jeszcze większe zadanie. Nikt nie chciał tracić przyjaciółki.
- Wiesz dobrze, tak samo jak ja. Tak długo, jak ten wirus jest we mnie, nie zniszczysz Xany, bo zabijesz też mnie.
Japonka położyła dłoń na ramieniu Jeremiego. Szklany ekran jego komputera nie ukazywał niczego dobrego. Nawet ich przyjaciółka, choć tak bardzo pełna anielskiej dobroci i odwagi w swych słowach, pozostawała smutna.
- Możemy cię zmaterializować na godzinę czy dwie, żebyś nas odwiedziła...
- Jasne. Ale i tak... muszę zostać tu jak najdłużej. Póki Jeremie nie opracuje antywirusa.
- Aelita... j - ja....

Otumamiona, wstała wolno z ławki przy drodze. Ostatnie podrygi słońca lekko oślepiły Japonkę. Nieco zdezorientowana spojrzała na Arletę i Filipa, którzy obserwowali ją baczniej niż kiedykolwiek wcześniej.
"Zno... znowu...?" - pomyślała tylko. Nie musiała długo myśleć, by zgadnąć.
- Zemdlałaś, dobrze się czujesz?
Po raz pierwszy słyszała u brunetki zaniepokojenie. Jeszcze przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Połowę z niej przeznaczyła na analizę dziwnych obrazów, drugą - aby zatrzymać wzrok na milczącym Filipie. - T - Tak... tak jakby... - przetarła oczy. - Jak długo ja...?
- Około dziesięć minut - mężczyzna wpatrywał się uważnie w zegarek. - Wracaliśmy ze spotkania, złapałaś się za głowę, zaczęłaś krzyczeć i upadłaś na drogę.
- Masz częste napady migreny? - zasugerowała Arleta. - Może powinnaś iść do lekarza?
- N - Nie... w zasadzie... nie do końca wiem. Czasami zdarza mi się tak... p - przed okresem.
W połowie udając zawstydzenie, spuściła wzrok w dół. Krępująca z lekka chwila milczenia utwierdziła Japonkę w przekonaniu, że powinna jednak udać się do kogoś po poradę. Tylko kto mógłby jej pomóc, gdy traci przytomność od dziwnych wizji, które nigdy nie miały miejsca, siódmy raz od miesiąca?
"W tym tygodniu to tylko pierwszy, ale są coraz dłuższe..."
- N - Nie wzywaliście nikogo, prawda? - obudziła się. Mogli spanikować i wezwać karetkę.
- Gdybyś leżała jeszcze z pięć minut, pewnie sami zawieźlibyśmy cię do szpitala autem Filipa. Próbowaliśmy z karetką, ale mają za dużo wezwań.
Zniesmaczenie na twarzy Arlety mówiło samo za siebie. Yumi jednak nie do końca to teraz obchodziło. Wstała z ławki, rozglądając się. Czuła silną potrzebę dojścia do mieszkania.
- Odwieźć cię? Nie powinnaś teraz iść sama - zaproponował Filip.
- Co? A tak... j - jasne. Dziękuję.

Po podwózce i stu pięćdziesięciu pytaniach na każdą stronę, czy aby na pewno chce zostać sama w domu i jest pewna, że nic jej nie grozi, z irytacji powiedziała, że zadzwoni po swojego młodszego brata lub kogoś bliskiego, a na razie zaopatrzy się w dużą ilość wody, podgrzeje odżywczy posiłek i na pewno odpocznie. Oprócz tego nie będzie się przemęczać i będzie obchodzić się ze sobą jak z jajkiem. Tak. Byleby tylko dano jej spokój, bo miała ważniejszą rzecz na głowie. Całe szczęście nie było z nimi Marka - jak okazało się po drodze, jego dom był po drugiej stronie miasta. Całe szczęście - zmieniono plany. Jutro Arleta i Mark mieli udać się sprawdzić, co takiego jest w fabryce. Natomiast ona i Filip mieli zostać w firmie, dostarczając ich zwolnienia lekarskie i wymyślając im stosowne usprawiedliwienie.
Gdy tylko zdjęła buty w kawalerce, usiadła do biurka, gdzie leżał otwarty dziennik z wszystkimi poszlakami. W głowie roiło jej się od scen z ostatnich wspomnień. Różowowłosa dziewczyna, o której nic nie wiedziała, poza tym, że nazywa się Aelita. W ciągu tego miesiąca okazało się, że dochodzenie w ramach policji ma drugie dno, jej osobiste, prywatne. Tego była pewna. Był tylko jeden problem.
Jedyna osoba, która mogła odpowiedzieć na jej pytania, to na razie Jeremie.
Niepozorny notes roił się od zapamiętanych obrazów w postaci rysunków, drobnych notatek, opisów zapamiętanych faktów i wspomnień, które według niej nigdy nie miały miejsca. Dlaczego więc w jej wyobraźni były tak realne? Dlaczego występowały w nich osoby, które znała z codziennego życia? Dlaczego widziała postaci w bajkowych strojach? Kim są?
"Kim... kim jest Xana?"
To imię zapisała na samym górze kartki, pośrodku, między niewyraźnie narysowaną postacią samuraja z mieczem a zarysem połowy postaci z łapami kota.
"Może czytałam kiedyś jakąś bajkę...? Dlaczego tak mocno mi się śni? I co ma z tym wspólnego Jeremie?"
Dalsze rozmyślania do późnych godzin nocnych nie przyniosły żadnej sensownej odpowiedzi. Z jednej strony chciała rozwikłać tę dziwną zagadkę, z drugiej - obawiała się. Co, jeśli to początki schizofrenii? Czy zaczyna jej odbijać? Z tego wszystkiego zapisała się przez internet na prywatną sesję terapeutyczną. Na szczęście miała je w ramach swojego zawodu opłacane z budżetu państwa. Co jak co, ale od takich dziwnych zdarzeń z pewnością są psychiatrzy. Zastanawiała się tylko... co ona właściwie mu powie?
"Cześć. Mdleję kilka razy w miesiącu, bo mam wizje jakichś bajek, gier komputerowych i czystego science fiction. Możesz mi pomóc?"
- Będę brzmiała zupełnie jak Odd - westchnęła ciężko. W tej chwili zadzwonił telefon, jak na zawołanie.
Ciekawe, co tym razem.
- Halo? - zdziwiona odebrała połączenie od nieznanego numeru... albo od takiego, który po prostu zapomniała zapisać.
- Yumi? Cześć. To ja. Ulrich.
- A... A - A cześć, cześć!
Wyszło... trochę drętwo. Poczuła to, gdy zamiast jego głosu usłyszała około pół minuty ciszy. Zegarek wskazywał 23:30.
- S - Słuchaj, ja... chciałem... co słychać?
W tle usłyszała trącenie telefonu i wpół ściszony głos. Nie potrafiła jednak rozróżnić słów. Wyglądało na to, jakby ktoś podpowiadał mu podczas rozmowy, ale jakość połączenia była średnio dobra. Właściwie... co go skłoniło do telefonu o tej porze?
- Jest... w miarę dobrze. Odpoczywam.
- Nie przeszkadzam ci?
- Nie, nie... jest w porządku.

- Stary, jak będziesz tak z nią rozmawiał, to umówicie się na to spotkanie, gdy będziecie na emeryturze i zaplanujecie wspólne karmienie gołębi!
- Zamknij się, dobra? - irytacja ustąpiła zakłopotaniu. Był przekonany, że Yumi go usłyszała, na co zaczął próbować jakkolwiek odwrócić sytuację na swoją korzyść. Blondynowi pozostało głęboko westchnąć i poczekać, aż dojdzie do zakończenia samoistnie. Około pięciu minut owijał w bawełnę, zanim powiedział Japonce, dlaczego właściwie dzwoni. Musiał przecież skupić się na celu.
- Nie. Znaczy, wszystko jest z nią w porządku, ale... chciałbym podzielić się z tobą spostrzeżeniami. Wiem, że jesteś z nią blisko, więc pomyślałem, że porozmawiam z tobą, zanim będę chciał z jej rodzicami. Dobrze. Jutro? Po osiemnastej? Dobra. To... to do zobaczenia.
Rozłączył się, a raczej to ona zakończyła połączenie. Ulrich jeszcze dobre pół minuty wsłuchiwał się w ciszę, która wcale mu nie pomagała.
- Trzęsiesz się.
- W - Wcale nie - gdy naprawdę mocno się wzdrygnął, Odd pokręcił głową. Znał tę poważną minę.
- Stara miłość...nie rdzewieje... - Podobno miałeś iść po zakupy na tę naprawdę późną kolację, prawda? - spytał, wyraźnie zniesmaczony tymi docinkami. Nic się nie zmienił, nawet jeśli na to liczył. Choć odrobinę.
- No dobra, dobra, już się zbieram - przeszedł do okolicy drzwi, aby założyć swoje buty.
- Naprawdę myślisz, że Yumi nas posłucha? - spytał, gdy kończył zawiązywać sznurówki fioletowych adidasów.- Wódka, whisky, dobre winko?
- Zależy jej na Agnes, są sobie bliskie, więc myślę, że tak. Whisky. Tylko nie zapomnij o coli.

Nareszcie mogła pozwolić sobie na luźniejsze ubrania. Jeremie dowiedział się o dziwnych dolegliwościach przez jej wspólników i zadzwonił tuż przed wyjściem do pracy, aby wzięła dzień wolnego bądź dwa. W tle słyszała tylko zajętą bardziej niż zwykle Annę i przewracane dokumenty, jednak zapewniał, że poradzą sobie bez niej i ma niczym się nie martwić.
Skoro tak... mogła udać się do rodziny. Mogła też zostać w domu i udawać zapracowaną, a w rzeczywistości wcinać popcorn i oglądać głupie seriale.
I zdecydowanie wolała tę drugą opcję. Nikt nie będzie niemalże zmuszał jej do zajęcia się ich obowiązkami, nie będzie wykorzystywana. W ten sposób uda się do Ulricha przygotowana.
Cokolwiek ma jej do powiedzenia.
"Yumi, to tylko jedno dłuższe spotkanie po latach... czego tak się denerwujesz?"

Nerwy nie przeszły, nawet po godzinnych ćwiczeniach rozciągających zastałe mięśnie, dobrych dwóch filmach, paczce słonych paluszków i dwóch pucharkach lodów, na które tak miała ochotę od tygodnia. Gdy wybiła szesnasta, stwierdziła, że zrobi jeszcze spacer naokoło i przejdzie się do szkoły na umówione spotkanie.
Nawet jeśli wydawał się to tak długi odcinek czasu, szybko znalazła się pod szkołą.
"No tak. Uczniowie są na kolacji."
Zajrzała do instrukcji przejścia do tej części internatu, gdzie swój stary pokój miał ich stary przyjaciel Jim. Drogę pamiętała jak przez mgłę, ale drugą połowę drogi przez budynek przemierzała czysto instynktownie. Chwilowe zawahanie ustąpiło presji i zapukała do drzwi.
- No nareszcie, ile można czekać! - usłyszała ni to piskliwy, ni to radosny głos. Drzwi do pokoju otworzył jej nie kto inny, jak...
- Odd? Nie miałeś być we Włoszech?
- Ja jestem wszędzie, jeszcze nikomu o tym nie wiadomo? - wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
Nie do końca.
- Cześć, Yumi.
Ulrich wstał, niedbale poprawiając oliwkową koszulkę. Wciąż ten kolor pasował mu do ciemnych, brązowych oczu, tej charakterystycznej postawy osoby wycofanej, którą nie do końca obchodzi świat dookoła i włosów w nieładzie.
- Cześć, Ulrich - uśmiechnęła się. Chciała choć trochę wyglądać na spokojną, konkretną i jak najbardziej opanowaną w nowej dla niej sytuacji, szczególnie po tylu latach od ich ostatnich, bardziej trwałych relacji.
- Usiądź sobie - zachęcił, gdy zorientował się, że kobieta dalej stoi. Trochę głupio było mu, że zdjęła swoje buty, ale nie zdążył nawet zanegować tejże czynności.
- Herbaty?
- Masz zieloną? - spytała.
- J - Jasne, już lecę.
Gdy Ulrich przeszedł do aneksu kuchennego w celu zagotowania wody na herbatę, zaczęła rozglądać się po pokoju. Nigdy nie była w tej części internatu, gdzie kiedyś Jim miał swoją prywatną część do życia.
Zaczęła oglądać się za siebie w momencie, gdy przestała słyszeć głos Odd'a. Chłopak był raczej mocno rozmowny, dlatego tym bardziej wolała zareagować. Wtedy dostrzegła, że kolega pracuje nad obrazem. - Zaraz do ciebie przyjdę, Yumi, właśnie kończę swoje... co?
Wydał z siebie ostatnią, niemą sylabę sylabę dokładnie w momencie, gdy zaczęła podchodzić do obrazu. Zatrzymała się, gdy od płótna dzieliły ją dwa metry odległości.
Chłopaka niewątpliwie zaskoczył sposób, w jaki wpatrywała się w obraz. Znał to spojrzenie, doskonale znał ten stan. Sam doznawał go, gdy zajmował się swoją twórczością. Myślami musiała być w innym świecie, może i niedaleko, ale nadal odlegle.
- Yumi?
- Co to jest? - spytała.
- Obraz, a co?
- Przestań, wiesz, o co mi chodzi. Skąd ta... wieża?
- Ah - Odd podrapał się po głowie. - Zabrzmi to trochę śmiesznie, ale przyśniła mi się dzisiaj. Tak po prostu. Nie mam pojęcia, skąd, ale pomyślałem, że przeleję to na papier... i oto jest! Jak Ci się podoba?
- Jest...
Przyjrzała się jeszcze raz. Dookoła piaskowych widm strzelista, jednolita budowla w kształcie zaprojektowanego, pionowego, wąskiego walca stała z pewnego rodzaju dumą. Osobiście odczytywała intencję autora jako pokazanie wieży w roli ważnego punktu nadzorczego.
- A ta biaława poświata... coś oznacza? - po raz pierwszy od dialogu skierowała wzrok na artystę.
- Nie wiem. Taką widziałem ją we śnie - Odd wzruszył ramionami.
- Wygląda...znajomo...
- Odd, kolejna kawa?
- Jakbyś czytał mi w myślach! - Odd odłożył paletę i przeszedł z Yumi z powrotem na kanapę. Ulrich poukładał kubki oraz drobne przekąski na stole i usiadł naprzeciwko Japonki na małej pufie, która do tej pory była pod stołem.
Postanowili, że przed głównym tematem poopowiadają trochę o sobie. Gdy okazało się, że Odd podróżuje po świecie, mieli okazję odprężyć się przy pytaniach o jego ostatnio zwiedzone kraje i doświadczeniach w tak mobilnej pracy. Był to zupełnie inny świat niż ten, z którego korzystali na co dzień. Zarówno Yumi jak i Ulrich zaczęli myśleć w sercu, czy kiedyś nie spróbować takiej odskoczni. Atmosfera rozluźniła się na tyle, że zniknęły wszystkie słodycze ze stołu, oczywiście w większości za sprawą blondyna.
- Cieszę się, że was widzę po takim czasie, ale... chcieliście rozmawiać ze mną o Agnes, prawda?
Niemiec wyczuł nutę zakłopotania w głosie dziewczyny, a nawet nie tyle tego, co zwyczajnej troski. Zdawał sobie sprawę z tego, że wbrew negatywnych przeżyć z rodzicami, Yumi jest bardzo rodzinną osobą i pragnienie bliskich relacji z jej członkami jest dla niej niezwykle istotne.
- Tak. Widzisz... obserwuję Agnes podczas moich zajęć - Ulrich odkaszlnął, próbując zebrać myśli do dalszej części wypowiedzi.
- Czy... ty sama zauważyłaś u niej jakieś problemy?
- Wiesz, nie widuję się z nią zbyt często. Praca w policji oznacza mnóstwo wyrzeczeń, nie zawsze dostaję wolne. Mieszkam teraz sama, trochę dalej od nich.
- To nieźle trzymasz się jak na stróża prawa - Odd uśmiechnął się na pocieszenie, ale nie zamierzał dalej ciągnąć tematu ze względu na minę przyjaciela.
- Staram się - odwzajemniła uśmiech, ale znów odwróciła się w stronę Niemca.
- Więc?
- Przy mnie nie wykazuje żadnych... innych zachowań niż zwykle.
Ujęła to w ten sposób, ale pytanie Ulricha wywołało u niej pierwszą lawinę niepokoju, która raptem zalała jej serce. Gdy nadchodziły negatywne wydarzenia, zakładała zazwyczaj czarne scenariusze, aby nastawić odpowiednio psychikę. Tego nauczyła jej praca.
Trybiki jednak ustawiają się inaczej, gdy przychodzi do rozmowy o najbliższych.
- Widzisz... - zaczął znowu w ten sam sposób. - Specjalnie poprosiłem Odd'a, by pochodził ze mną na zajęcia jej grupy i też obserwował, co się dzieje. Nie chciałem, by były to tylko moje podejrzenia bez uzasadnienia. Agnes jest...
- Jest jaka?
- Smutna - kontynuował, choć zdziwił go ton Yumi. Nie był nerwowy, raczej... zdenerwowany.
- Wcześniej relacja między dziewczynami z jej klasy była dość normalna, dziewczyny wspierały siebie na ćwiczeniach i podczas gier grupowych. Teraz mam wrażenie, że zostawiają bardzo często Agnes na boku.
- Wiesz, niektóre jej koleżanki są starsze o rok, ma też zajęcia z tymi dwa lata starszymi. Tam dziewczyny zaczynają myśleć o pierwszych związkach z typami, co dopiero przestają przynosić samochodziki na lekcje.
- Ona jest dopiero w podstawówce... ma sześć lat... !
Odd westchnął. Wiedział, co będzie dalej i że całość rozmowy nie będzie łatwa, ale musiał czekać.
- Zdaję sobie sprawę, ale to nie wszystko - odetchnął głęboko i przeszedł do meritum. Mianowicie wyraźnym spojrzeniem przekazał pałeczkę w mowie blondynowi.
- Agnes dzisiaj potknęła się na korytarzu i przewróciła. Podniosło jej się pół koszulki na plecach. Miała tam bardzo dużego siniaka.
- Siniaka...?
- Wyglądał... jak od ciosu sprzączką paska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz