niedziela, 21 lipca 2019

Chapter I | Od policjantki do asystentki

- Ciociu, na rączki, na rączki!
- Nie wykorzystuj cioci, od czego masz nóżki?
- Mamo daj spokój, jesteśmy już prawie na miejscu. A ja chętnie poćwiczę... mięśnie!
Nie bez powodu Yumi zaakcentowała ostatnie słowo: podniosła z impetem dziewczynkę właśnie w momencie jego wypowiadania.
- Ja latam, ba - baaabciu! - zachwycone dziecko zapomniało o Bożym świecie. Pogrążone w marzeniach ze snów o wzniesieniu bliżej nieba, wydało z siebie okrzyk szczęścia.
Od ucha do ucha uśmiechnięte kobiety udźwignęły małą Agnes do domu. Tam czekał już na nie gorący obiad, idealny po spacerze w okolicach płomiennozłotej jesieni.
- Uwaga na głowę!
Jak na komendę dziewczynka pochyliła się ostro w dół. Gdy Yumi opuściła ją bezpiecznie na ziemię, w niemalże wojskowym tempie pogoniła ją do rozebrania się z kurtki, czapki, szalika oraz skromnych, różowych bucików. Zabawnie musiały wyglądać w kontraście z dziesięciodziurkowymi glanami z metalowym czubem.
- Tato, tato, ciocia Yumi nauczyła mnie latać! - zawołała Agnes rzucając się do jego nogi, aby jak najszybciej się ogrzać.
- Ale nie wyrzuciła cię przez okno u Melanii na próbę?
- Ha - ha - ha. Bardzo śmieszne, Hiroki. Lepiej powiedz, co nam ugotowałeś dobrego, braciszku - trąciła go piąstką w bark, a następnie podparła plecami o blat, dochodząc zapachu z garnka.
- Wiesz, że zagłębiam się w tajniki wschodnioeuropejskiej kuchni...
- W zakresie trucizn czy może jednak kuchnia tradycyjna?
- Akurat dziś na Czarną Polewkę nie mam ochoty - przewrócił oczami zataczając drewnianą łyżką półkole w garnku. - ale może pikantne leczo będzie wam odpowiadać.
- Ty to jednak wiesz, co lubię najbardziej - stwierdziła po głębszym wdechu z ostatnich podrygów garnka na gazie.
- Agnes, idziemy rozkładać talerze.
- Ale, ale jestem zmęczona...
- To dam ci tylko sztućce do rozłożenia. Przypomnisz sobie, które gdzie mają leżeć.
- No dobrze... - sześciolatka westchnęła ciężko.
Razem z Yumi zabrała się za tę ciężką, karkołomną pracę, niczym na stracenie w kamieniołomach, na chwilę przed zawaleniem stropu jaskini. Na szczęście całość nie potrwała dłużej niż piętnaście minut, za to owocny dialog spowodował, że dziewczynka mogła zapamiętać kolejność wykonywania trudnego zadania.
- W szeregach policji też uczą kultury? - Hiroki położył ostatni talerz z ciepłym posiłkiem na stół oraz koszyczek z pokrojonym chlebem pośrodku.
- Wiesz... trzeba umieć opanować nerwy przy niektórych gburach, którzy twierdzą, że nie zasłużyli na mandat.
- A jeśli naprawdę nie zasłużyli?
- To zamiast rzucać się na mnie, mogą wejść na drogę sądową - wzruszyła ramionami.
- Przestańcie rozmawiać o takich rzeczach przy dziecku i jedzmy już.
Głodna mama to nie dość, że zniecierpliwiona, to jeszcze nadopiekuńcza i przewrażliwiona mama, dlatego lepiej było przejść do posiłku niż słuchać problematycznych dialogów. Po chwili zszedł do nich również dziadek małej Agnes.
- Co to za dziwny zapach?
- Leczo, tato - Yumi zaśmiała się pod nosem, widząc zdegustowaną minę Hirokiego. Ojciec nigdy nie owijał w bawełnę i zazwyczaj swoje poglądy przekazywał prosto z mostu.
- Czy my jesteśmy jacyś multikulturowi, żeby jeszcze jeść jakieś dziwne papki?
- Tato, przypominam ci, że to wy przeprowadziliście się przed moimi narodzinami z Japonii do Francji.
Najwyraźniej przez wszystkie lata edukacji w zachodniej Europie córka pana Ishiyama nauczyła się, co oznacza szybki, bezpośredni atak oraz odpowiednia obrona w razie konieczności.
- Poza tym, nawet nie spróbowałeś - dodała po chwili ciszy.
- Itadakimasu - Hiroki skinął delikatnie głową.
- Itadakimasu.

- Panie Prezesie... Panie Prezesie!
- Tak?
Suche zaczepienie pytające spotkało się z młodą, nieprzygotowaną na rozmowy z taką personą i świeżo zatrudnioną sekretarką. Zestresowana pierwszymi kontaktami z młodym programistą, przez pierwsze chwile zapomniała, po co właściwie tak uporczywie go wołała. - Zapomniał pan... odebrać ode mnie dokumenty - przypomniała mu bardzo łagodnym głosem, jak dziecko, które miałoby za tę "bezczelną uwagę" zaraz dostać po głowie.
- Oh.
Blondwłosy dobił swoją pracownicę dłuższą chwilą ciszy między nimi. Świadomość, że nie do końca wie, co właściwie powinna jeszcze powiedzieć, a do tego nie przepada za tak kłopotliwymi sprawami, jest nieśmiała i w ogóle nie powinna tu pracować sprawiła, że miała ochotę tylko zakopać się pod ziemię i nie wychodzić przez następne czterdzieści lat.
Do emerytury.
"Idź do pracy mówili, otworzysz się na innych, mówili... co za...!"
- Dziękuję, Anno.
Podniosła głowę jak oparzona gorącym woskiem. Nie brzmiał tak, jakby był na nią zły. Bardziej, jak gdyby siedział w innym świecie, osaczony przez zupełnie inną, krępującą jego ruchy rzeczywistość. Gdyby tylko mogła wejść i odczytać dane z jego ukrytego za warstwą blond włosów umysłu, była niemalże pewna, że znalazłaby tam krępujące problemy związane z... kobietą...
Może i nie znała się na komputerach, ale psychikę ludzką już zbyt dobrze poznała na swych studiach, by się mylić.
Podała mu teczkę z dokumentami.
Chwilowe spojrzenie, przejrzenie zawartości, szybkie wsunięcie jej do torby. Wszystkie ruchy szybkie i dokładne, jak gdyby nie chciał stracić cennego mu czasu. Starszawy Rolex wskazał mu aktualną godzinę... zerknięcie za szybę... chyba gdzieś się spieszył. Może naprawdę jest z kimś umówiony?
"Daj spokój, i tak nie masz u niego szans."
- Jak ci minął pierwszy dzień w pracy, Anno?
Ton, tym razem łagodny i spokojny, wskazywał na chęć zabicia czasu w związku z przedłużonym oczekiwaniem. Jednocześnie, zapewne dla dobra renomy swojej firmy, postanowił zebrać kilka informacji... a może przeanalizować jej spostrzeżenia na przyszłość? Gdy przyjmował ją na to stanowisko, zachowywał podobną formalność. Co prawda nie zdążyła jeszcze się do niej przyzwyczaić, ale liczyła na to, że nie zostanie tu zbyt długo. Chyba, że słynna stawka w J.B. Corporation okaże się naprawdę tak nieoceniona, jak plotki chodzą.
- Cóż, jeszcze nie wiem wszystkiego... ale chyba o niczym nie zapomniałam. Prawda, panie Jeremy?
- Jeszcze nie zauważyłem - przyznał. - Cóż, wierzę, że praca u nas Ci się spodoba.
Czarne auto podjechało na teren parkingu, tuż przy ich skromnym biurowcu. Rozpoznawał szybko paryskie numery rejestracyjne.
- Cóż, obowiązki wzywają. Nie zapomnij zostawić mi na biurku dokumentów z kancelarii, gdy przyjdą, dobrze?
- O - Oczywiście, Panie Prezesie.
- Jeremy. 
- C - co?
- Mów mi po prostu Jeremie, dobrze? - obejrzał się w stronę Anny. Choć wydawał się pełen znużenia dzisiejszym dniem, to raczej chciał pozostawać ze swoimi współpracownikami w dobrych, mniej formalnych relacjach. Co zresztą, z grubsza, dość brunetce odpowiadało, choć nie chciała się do tego tak łatwo przyznać.
- A - Ale nie...
- Nie przejmuj się. Tutaj nie jesteśmy kolejną, formalną korporacją. Uwierz mi.
Stało się coś, czego się nie spodziewała. Po prostu uśmiechnął się i szybszym krokiem niż zwykle zamknął za sobą drzwi.
"To na pewno przez kobietę..."

Czarne BMW w rzeczywistości nie było ciemną puszką z dwoma gorylami - ochroniarzami w środku. Nawet nie było w nim żadnych środków ochrony koniecznej. Jedynie gaz pieprzowy - na wszelki wypadek. Jeremie wiedział, jak z takich rzeczy się korzysta, mimo braku faktycznego przeszkolenia.
Przynajmniej w tej rzeczywistości.

Chłodny wieczór. Ciemne skupiska lasów między asfaltem niedaleko parku. Zatrzymał się na wzniesieniu, z którego bardzo dobrze było widać opuszczoną fabrykę marki Renault. Do jej wejścia był zaledwie rzut francuskim beretem.
Sztuczne światło laptopa podświetliło jego tęczówki oraz pierwsze oznaki zmęczenia na twarzy. Firma powstała dopiero rok temu, niedawno świętowali swoje pierwsze osiągnięcia. Osiągali coraz większe możliwości, było im dobrze, jednak Jeremie pragnął pójść krok dalej: na tyle wielki, na ile było to możliwe.
Palce śmigały po klawiaturze dwa razy szybciej niż podczas rutynowej kontroli części w dziale inżynierii materiałowej.
Pierwsza kamera.
Nic.
Kamera numer dwa.
Nic.
Kamera numer trzy.
Nic.
Kamery cztery i pięć.
Nic.
Została ostatnia.
Odetchnął głęboko i włączył szósty raz tę samą sekwencję skanowania nagrań pod kątem poruszających się obiektów. Jeśli był tam ktoś, ktokolwiek oprócz niego, będzie w stanie to zobaczyć.
Serce drgnęło mu na widok kolejnych pomieszczeń. Interfejs z ogromnym, beżowoszarym fotelem, otulony niebieskozieloną poświatą rejestru kamery. Poczwórny ekran i przestrzeń do widoku holograficznego.
Piętro niżej trzy wąskie, złote rury, złączone z górną partią komputera najgrubszymi możliwymi kablami. Niegdyś używane, dziś wiecznie zamknięte.
I ostatnie, najniższe piętro piwnicy. Płaska powierzchnia pokryta metalowymi kładkami z niewysuniętym centrum dowodzenia, napędem tej wielkiej maszynerii.
Nie wykryto obecności człowieka. Fabryka: stan niebytu.
Koniec pracy. Czas do domu.

- Masz dzień wolny, potrzebujesz świeżego powietrza, a poza tym zobacz, jak ona bardzo cię kocha... - przedrzeźniała złośliwie słowa Hirokiego. Przed oczami przechodniów rosła tykająca bomba.
Postawiono ją przed faktem dokonanym: to ona odprowadzi Agnes do szkoły. Bo tak - bo jego ukochana jest tak bardzo zmęczona, a on - jeszcze bardziej. A starsza siostra mieszka tak blisko, ma przecież dzień wolny. Co z tego, że jeden jedyny od dwóch miesięcy? Co z tego, że pracuje tam, gdzie, teraz szczególnie, nikt nie chce pracować?
- Tata mówił, że będę z ciocią bezpieczna, bo ciocia jest policjantem! - podskoczyła wielce zadowolona dziewczynka.
I jak tu takiej słodkości nie odmówić...?
Tylko Agnes nie miała z niczym problemu: tak czy siak musiała iść do szkoły. Pierwsza klasa zobowiązuje.
I tak, podtrzymując tradycje, kolejny raz udały się razem przed mury szkoły, do której jeszcze uczęszczała aż do końca liceum, zdania matury, testów sprawnościowych i przeniesienia do mundurowej jednostki szkoleniowej pod Paryż. Zespół Szkół Kadic.
Piękne czasy. Patrząc teraz na nową część kadry pedagogicznej, zaczęła jej z lekka zazdrościć. Sama chętnie posiedziałaby te kilka godzin w ławce skrzętnie robiąc notatki i poobserwowała te śmieszne małolaty dookoła niej, które próbowały wyglądać jak dorosłe osoby bądź wielkie supermodelki.
Gdyby tylko jej za to płacili...
"Ciekawe, co się stało z Sissi... i kto przejął jej pokój" - pomyślała odprowadzając Agnes do przebieralni przy sali do wychowania fizycznego. To tutaj Jim organizował jej pozorny tor przeszkód, który miał być odzwierciedleniem testów sprawnościowych w policji. Niewiele mu z tego wyszło, ale doceniła jego chęci. Oraz zabawne opowieści o przyjaciołach ze Straży Granicznej... o których więcej wolałby pewnie nie mówić.
Tym razem nie spotkała podstarzałego nauczyciela. W momencie, w którym wychodziła bliżej głównych korytarzy przypomniała sobie, że ktoś wspominał o jego planowanym przejściu na emeryturę...
I wtedy go ujrzała. Brązowe włosy, męska postura, skrzętnie wyrzeźbione na siłowni ciało... w krótkich, beżowych spodniach i oliwkowej bluzce.
Najwyraźniej on również nie spodziewał się jej obecności. Zatrzymał się w trakcie żwawego kroku, dokładnie obserwując, kim jest dziewczyna w glanach naprzeciwko niego.
Tej postaci nie dało się zapomnieć.
- Yumi?
- Cześć - jego głos wyrwał ją z pierwszego szoku.
- Ulrich... nie wyjechałeś do Niemiec?
- Na początku tak...
Podrapał się po głowie, wyraźnie zakłopotany tak nagłą sytuacją. Nigdy nie był zbyt rozmowny, nie spodziewała się, żeby nagle stał się wylewny. Chyba, że jednak Sissi go porwała w swe miłosne objęcia.
- Jednak miałem dość problemów z rodziną. Dyrektor zgodził się, abym zajął miejsce Jima.
- Czyli jednak odszedł na emeryturę?
- Tak. Nasza legenda szkoły, o której lepiej nie mówić, postanowił zająć się łowieniem ryb.
- Jesteś pewien? - uniosła jedną brew, pełna wątpliwości co do tej teorii. Brzmiała jak niezły spisek.
- No co ty, to ironia. Bez nas by zwariował. Zakłada mały klub piłkarski dla dzieci ze swojego osiedla.
- Wszystko jasne... - wywróciła oczami. Cały Jim. Niby tych wszystkich dzieci szczerze nie znosił, a jak przyszło co do czego, to nie może się bez nich obejść.
- A Ty? Dalej trenujesz karate? - Ulrich jakby nie zważał, że w przeciągu dziesięciu minut ma zacząć zajęcia.
- Moja ciocia chroni nas przed złymi ludźmi!
Jak magnes przylepiła się do jej nogi, szczerząc się w swoim różowożółtym stroju do biegania. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Tym razem stworzyły kwintesencję słodyczy i uroku, który podziałał również na Ulricha.
- A ja będę tak szybka jak ona, gdy goni przestępców!
- Co...?
- Zostałam policjantką - wyjaśniła w dwóch słowach, nieco podniesionym tonem. Doprawdy, dzieci czasami wprowadzały odrobinę za dużo chaosu.
- To... to gratuluję! - brunet uśmiechnął się najpewniej jak potrafił.
- Wiesz... - zaczął zmieniając tym samym temat - ostatnio Delmas zastanawiał się nad zajęciami z podstaw bezpieczeństwa u dzieci. Może mogłabyś takie przeprowadzić?
- Zastanowię się, czy z nią wytrzymam, gdy ciągle będzie mi się lepić do nogi - rozczochrała dziewczynie włosy szybkim ruchem ręki.
- A on nie planuje jeszcze iść na emeryturę?
- Chyba nie. Wiesz, jak jest. Najgorsi odchodzą najpóźniej.
- Złośliwość losu...
Przeklęła mimowolnie pod nosem słysząc swój telefon służbowy. Szybka wymianą zdań i uznała, że to nie jest dobry moment na tego typu pogaduszki. Co potwierdziło też jej głośne westchnięcie po odłożeniu komórki.
- Jednak nie będę miała wolnego.
- Jakbyś miała... to lepiej wykorzystaj mądrze.
- Czasami nawet i na to nie ma na to czasu - poklepała Agnes po ramieniu.
- I pamiętaj, masz słuchać się pana Ulricha!
- Tak jest! - zasalutowała, przybierając typową, poważną minę, jak podczas ich wszystkich zabaw. Gdyby tylko mogła, porozmawiałaby jeszcze, ale skoro wzywają, a brunet ma zajęcia do przeprowadzenia, to w sumie nie powinna przeszkadzać. Czyż nie?
Jednak gdzieś tam mimowolnie odczuła, że ciężko jest jej się z tym pogodzić.
Pożegnali się. Śledziła ich wzrokiem nieruchomo do czasu, aż zniknęli za drzwiami sali gimnastycznej. Gdzieś w środku zdawało jej się, że małą niedoszłą geishę prowadzi jej strażnik - samuraj.
"Robota czeka."

Szybki przejazd objazdem i znalazła się pod posterunkiem policji. Już zastanawiała się, jak zażąda rekompensaty od Hirokiego za zmarnowane wolne i możliwość przespania tych kilku godzin więcej, gdy z korytarza jej przełożony szybko przeciągnął ją na stronę.
- Ej, spokojnie. Co się dzieje, co?
Uniosła jedną brew. Wyglądał na głęboko poruszonego. Przejrzał ją analitycznym
spojrzeniem, które było dla niego dość typowe. Kupa mięśni, sztucznego białka przerabianego na siłowni i niewielkiego miejsca na mózg bądź jego śladowe ilości.
"Przed rozmową skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.
- Szef cię wzywa. Przenoszą cię.
- Co? Gdzie?
- Ponoć jakaś specjalna jednostka, bo najlepiej spisałaś się na ostatniej interwencji - mruknął przejeżdżając palcem po blacie w poszukiwaniu kurzu. Był na tym punkcie drażliwy, ponoć ma na niego alergię.
- Lepiej idź, zanim się rozmyśli. Drugie piętro.
- Wiem, wiem.
Schody. Szybka przebieżka nie zajęła więcej niż trzy minuty. Przed wejściem do środka poprawiła jeszcze mundur, włosy i weszła do środka szybkim krokiem.
- Posterunkowa Ishiyama melduje się - przyłożyła dłoń do czoła w charakterystycznym geście.
W środku zobaczyła oprócz swojego przełożonego jeszcze jedną osobę: mężczyznę średniego wieku z siwiejącym już czołem, na oko około 40 - 45 lat. Ubrany w szykowny garnitur, wydawał się kimś ważniejszym w ich jednostce, lub, jak założyła...
poza jednostką.
- Witam - komendant przytaknął spokojnie, nie objawiając żadnych większych emocji. Wstał.
- Pani Ishiyama, zostanie pani przekierowana do specjalnego zadania.
"Czyli nie idę na dłuższy urlop..." - pomyślała z wyrzutem do samej siebie. Że też wcześniej nie pomyślała o napisaniu tego bzdurnego podania... a zajęłoby jej to mniej niż dziesięć minut.

- Jakie mamy dane?
- Oficjalnie do zamachu doszło za sprawą osób z ugrupowania islamskiego zamieszkującego zachodnią stronę Paryża.
Oczom czwórki policjantów, wyrwanych z dotychczasowych obowiązków, ukazała się holograficzna mapa stolicy z oznaczonym obszarem działania członków ISIS. Pola mieszkalne i oddzielone strefy były oznaczone czerwonym kolorem. W zasadzie było jedno z niewielu możliwych świateł z tego pomieszczenia: reszta niebieskawo - zielonych przebłysków dochodziła z różnych części szklanego budynku.
- Właściwie, dlaczego władze pozwalają na coś takiego?
Pełen nienawiści do poprawności politycznej głos pochodził od chłopaka - blondyna w jej wieku, którego postura nie wskazywała na żywot poczciwego, typowego policjanta. Raczej przypisałaby go do grona rock'n'roll - owców grających w podziemnych klubach, choć długich włosów nie posiadał. Modnie ścięty, zielone oczy.
"Dziw, że takie chuchro przyjęli do policji... ale skoro przyjęli mnie, to jego też mogli."
- Mamy tolerancję w kraju na wszystko. Nie czas na takie dyskusje - ucięła krótko prowadząca spotkanie z biura.
- Grupa uzbrojona w pistolety średniego zasięgu z celownikami ustawiła się w strategicznych piętrach budynków jednej ulicy. Tak, ustawieni liniowo na drugich i trzecich piętrach przez całą ulicę, zestrzeliwali przechodniów.
- Zabawa w myśliwego i kaczki.
- Można to tak nazwać. Wydziałowi antyterrorystycznemu, dzięki szybkiej interwencji, udało się zatrzymać skradzioną ciężarówkę, która miała wjechać w drugą ulicę, rozjeżdżając przechodniów. Miał być tam organizowany jarmark bożonarodzeniowy.
- A zostaną postawione tylko znicze.
Wszystkie komentarze oddawał ten sam chłopak, ale sytuacja nie była ani trochę zabawna. Obok niego stała niższa od chłopaka brunetka. Wyglądała na bardzo skupioną i zamyśloną nad relacją kobiety z biura.
- Czy to nie jest trzeci atak terrorystyczny w tym tygodniu we Francji?
- Zgadza się, pani Arleto - kobieta pokazała kolejną mapę. Cała Francja, z naznaczonymi miastami objętymi stanem III. stopniem zagrożenia. Paryż, Lille i Nantes.
- Dobrze, ale co mamy my z tym wspólnego? Myślałem, że terrorystami zajmuje się francuska grupa antyterrorystyczna, nie czwórka policjantów bez nawet pięciu lat w służbie - blondyn uniósł jedną brew. Wyglądał na coraz bardziej zniecierpliwionego. Drugi - brunet o niebieskich oczach - odchrząknął i poprawił swoje okulary.
- Zgadza się, panie Mark - przytaknęła. Yumi powoli zaczął denerwować jej oficjalny ton.
- Zostaliście wybrani, ponieważ jesteście najbardziej niepozornymi aktualnie osobami we francuskich jednostkach.
"Świetnie, czuję się jak królik doświadczalny" - Japonka westchnęła cicho pod nosem. Jednak nie przerywała, chcąc mieć sprawę jasno przed oczami.
- W czasie tych trzech napadów odnotowaliśmy napady wyspecjalizowanych hakerów na archiwa projektów wojskowych. Dotyczy to założeń z lat 1970 do 2000 roku, z wyłączeniem spraw związanych z obaleniem u naszych wschodnich sąsiadów komunizmu. Mamy kilku podejrzanych, jednak najwięcej naszych tropów do tej pory wskazało na młodą, prężnie rozwijającą się firmę... francuską.
- Po co komuś takie dane? - zapytała Arleta.
- Tego macie się dowiedzieć - kobieta po raz pierwszy od ich wizyty w jakikolwiek sposób pozwoliła sobie na uśmiech.
- Chcemy, abyście pod maską pracowników tej firmy wykryli od środka, co mogą mieć wspólnego z tymi sprawami. Sprawa jest poważna, bo mogą nawet przekazywać zakazane informacje do ISIS, rozpracowując m.in. nasz system ochrony antyrakietowej.
- Czy te dane nie są nieaktualne?
- Nie wszystkie - przyznała kierowniczka. - Ale nie mogę wam więcej na ich temat powiedzieć. Macie załatwione trzy miejsca na testerów programowania oraz na nową asystentkę prezesa.
Oczom oddziału ukazało się zdjęcie dowodowe podejrzanego. Gdyby w tym momencie Yumi trzymała coś w dłoni, upuściłaby to szybciej niż Mark zdążył wrzucić sobie cukierka do ust.
- J - Jeremie...?
- Zna go pani?
- Tak, znaczy... chodziliśmy do tej samej szkoły, tylko był klasę niżej - dziewczyna zerknęła na wszystkich zgromadzonych. Nie miała pojęcia... zawsze był raczej cichą wodą. Interesowała go tylko nauka i konkursy mechanicznych robotów, do których poszukiwał co jakiś czas części zamiennych. Zdarzało mu się chodzić po uczniach internatu, pytając, czy nie mają choćby zepsutej komórki, którą mógłby odkupić. Generalnie nie kojarzyła, by miał szerszy krąg znajomych, zawsze przebywał sam.
- Znaczy, rozumiem, że ciche osoby mogą w pewnym momencie wybuchnąć... ale nie wydaje mi się, by Jeremie był do tego zdolny.
- Ludzie się zmieniają - Mark prychnął pogardliwie. Najwyraźniej jej niemoc zdążyła go rozbawić. - Dałbym go na pierwszy ogień.
- W każdym razie wygląda na to, że znaleźliśmy nową asystentkę dla pana prezesa Jeremiego Belpois. 
- Co?
- Zna go pani, nie będzie nic podejrzewał, a wręcz powinien przyjąć bez podejrzeń.
Kobieta uśmiechnęła się niewinnie. Służba to służba, a skoro miała być prowadzona przez tę dziwną koordynatorkę, to musiała się dostosować.
- Niech będzie - olała już wszelkie formalne wypowiedzi. Zrobiło się tutaj na tyle luźno przez tego całego Marka, że już zdążyła dostatecznie go skreślić z listy przyszłych możliwych przyjaciół. Nigdy nie odważyłaby się ocenić kogoś tak stereotypowo jak on to robił. Zupełnie jak inny jej znajomy z liceum, który na szczęście zdołał się wyprowadzić po maturze. W jego przypadku miłość była zbyt ślepa.
- Zaczynacie od jutra. Zgłoście się z samego rana do siedziby firmy na spotkanie rekrutacyjne. Nie obawiajcie się, to będzie tylko formalność. Na telefony służbowe dostaniecie adres.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz