niedziela, 21 lipca 2019

Chapter V | Witajcie w Centrum

Śmieć. Gnój. Frajer. Szmaciarz.
Kurwa! Kurwa, jak mogłem!
Jak mogłem być tak głupi! Nie przemyśleć, gdy pisałem program! To było tak... tak oczywiste! Dlaczego? Dlaczego na to nie wpadłem?!

Nie uratowałem jej. Nie uratowałem tak naprawdę nikogo, choć chciałem ocalić cały świat.
Gdy podjęliśmy się tego wspólnie, chciałem być bohaterem. Myślałem, że... że się uda. Do końca będziemy przyjaciółmi i zdobędę ją. Będę dla niej wszystkim. Tak bardzo chciałem... tak! Chciałem być dla niej wszystkim!
I teraz jestem. Tak.
Jestem jej zabójcą.
Zniszczyłem życie Aelity, włączając Superkomputer po raz pierwszy i nie usprawiedliwia mnie absolutnie nic. Teraz, dzięki mnie... Xana ją wykończy. Potem zabije i mnie. A na koniec... każdego, kogo spotka na swojej drodze.
A wszystko przez zły... pierdolony kod!
Nosz kurwa!


- J - Jeremie...?
Nigdy nie widziała go w takim stanie. Widziała potok łez. Obserwowała, jak błądzi rozszerzonymi źrenicami po czarnym polu i wściekle czerwonym znaku łudząco podobnym do oka.
Tak nie zachowuje się zabójca odpowiedzialny za ataki terrorystyczne.
Tak zachowuje się człowiek, który przeżywa tragedię.
Po tych długich kilkunastu minutach nareszcie na nią spojrzał. Momentalnie porównała go z łkającą bezradnie Agnes. 
- Prze... przepraszam, Yumi...
Wydusił to z siebie ta słabym głosem, że serce dziewczyny kolejny raz zaczęło emanować bólem.

A do tego... chciałem o tym wszystkim zapomnieć i wykorzystać Yumi...

- Ale... ale za co...? 
- N - Nie udawaj... wiem, kim jesteś...
Otarł łzy. Gdy wstał, wolno podszedł do swojego komputera. Ekran z powrotem ukazał pulpit z tapetą nocnego nieba pełnego gwiazd - jakby nigdy nic nie miało miejsca.
Dopiero, gdy przywrócono zasilanie główne, gdy mogli spojrzeć na swoje postury, ich poważne spojrzenia spotkały się w pełnej krasie.
- Dlaczego policja mnie śledzi? Powiesz mi, Yumi?
- Nie mogę ujawniać tajnych informacji rządowych.
Nie wierzyła, że powiedziała to po prostu jak zautomatyzowany robot, jednak - jak podczas stresujących akcji policyjnych - oddzielała życie prywatne od służbowego.
- To ja mam do ciebie więcej pytań, Jeremie.
- Jakich?
- Na przykład kim jest Xana.
- To zbyt skomplikowane, byś mogła zrozumieć. Zresztą, ciebie to nie dotyczy.
- Tak samo, jak istnienie Aelity?
Zadrżał, choć nie sądził, by mogła to zauważyć. Widziała jego zaciśnięte pięści i usta ściśnięte w wąską linię. W jego głowie krążyło wiele sprzeczności.
- To jest tajne. I ciebie nie dotyczy.
- Dla rządu nie ma tajnych informacji.
- Uwierz mi, że są. I będziesz ostatnią osobą, która kiedykolwiek o nich usłyszy.
- Odłóż broń!
Na linii frontu stanęły dwa Glocki 19'' czwartej generacji, a między nimi - na biurku, przy laptopie - Yumi rzuciła swoim notesem. Całość akcji trwała kilka sekund. Jeremie, choć początkowo nieufny, rzucił okiem na pierwszą stronę. Zamrugał nerwowo, widząc różowe włosy i posturę bladej elfki narysowanej w iście komiksowy sposób. Wolno odłożył broń i zaczął wertować kartki notatnika. Świat jego ukochanej stanął przed nim, odtworzony kredkami, ołówkiem, mazakami i sporadycznie - długopisami, czyli wszystkim, co Yumi miała w pobliżu dłoni po pokazach wyobraźni.
- Co... co to jest...?
- To moje sny. Wizje, które mam od kilku miesięcy - powiedziała opuszczając broń. Powoli chwyciła jego pistolet, na co nie zwrócił uwagi, zatrzymując wzrok na kilku postaciach na ciemnoniebieskim tle.
- Jeremie... ja muszę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Prawdopodobnie jesteś jedyną osobą, która zna odpowiedzi na moje pytania.
"Kurwa."
Wzrok Jeremie'go powędrował na laptop, gdzie automatycznie otwierał się mu, jak zawsze, widok na zamontowane kamery. Na ekranie programu migotał czerwony wykrzyknik.
Uwaga, wykryto obce jednostki.
- Zgadza się. Jeśli chcesz je poznać, musisz iść ze mną.
- Dokąd?
- Do fabryki.

- Co tam, towarzysze? Trafiliście na minę?
- Bardzo śmieszne Mark. Może zamiast śmiać się jak głupek, mógłbyś nam pomóc?! F- Filip, weź te łapę!
- P - Przepraszam.
Mark zaśmiał się jeszcze bardziej: nie mógł się od tego powstrzymać. Widok dwójki policjantów zawieszonych w pułapce - siatce około trzy metry nad ziemią doprowadzała go do napadu śmiechu. W życiu nie dałby się nabrać na tak banalną sztuczkę, jak żyłka uruchamiająca mechanizm do podniesienia siatki na ryby. Co prawda nie była na tyle wytrzymała, by unieść większe sprzęty, ale dwójkę osób do stupięćdziesięciu kilogramów - jak najbardziej.
"Tania, harcerska zasadzka. Ciekawe, czy za tym też stoi Belpois."
- No dobra - westchnął ciężko. - Co wy byście beze mnie zrobili...
- Co ty właściwie tu robisz? Nie miałeś być na czatach?
- W biurze wysadziło prąd. Pomyślałem, że to dobra okazja na spierdzielenie. Przez jakiś czas nie powinni zauważyć, a nie będę niańczył informatyków na ewakuacji.
Westchnął, wyjął scyzoryk. Może powinien ich tak zostawić i rozejrzeć się sam? Szybko wybił sobie z głowy ten pomysł, gdy brunetka zaczęła znowu na niego krzyczeć. Dziwne, do tej pory nie okazywała zbyt wielu emocji. Może ma lęk wysokości czy coś?
- Dasz radę złapać scyzoryk? Nie sięgnę do was z tej wysokości.
- Spróbuję.
Mark zaczął podrzucać: stopniowo coraz wyżej i wyżej, aby leciał prosto i coraz bliżej rąk towarzystwa. Po kilkudziesięciu rundach, jak w zawodowej żonglerce, dłoń Filipa ścisnęła mocno gadżet.
Mark, nie wiedząc, co ze sobą począć, zaczął stawiać po kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę, aby mieć rozeznanie w otaczającym go terenie. Jego wzrok spoczął na chyba najstarszym elemencie tych pomieszczeń - zardzewiałej windzie.
"Pewnie nieużywana od lat."
- Jak sobie radzicie?
- Już p - prawie...!
Przez głośny huk zaświszczało mu w uszach, odwrócił się odruchowo. Drużynie udało się wydostać z pułapki, niemniej nie to teraz było najważniejsze. Za nimi w oddali zobaczył nadchodzące dwie postaci.
- Yumi? - Filip wydawał się nie podzielać do końca entuzjazmu pozostałej dwójki. Gdy zobaczyli Jeremiego, cała trójka nie wiedziała do końca, co powinna zrobić. Zwłaszcza że obok niego wolnym krokiem szedł członek ich drużyny.
- Nie strzelajcie - zastrzegła od razu, gdy tylko ich ujrzała, na co trochę się uspokoili... ale tylko trochę. Grunt to zachować ostrożność.
- Yumi, co się dzieje?
- Jeremie chce wszystko nam wyjaśnić. Prawda? - spojrzała na swojego towarzysza i byłego już pracodawcę. Szczęście w nieszczęściu, że nie było w tym żadnego gniewu i emocji sprzed godziny, ale wciąż wszyscy czuli spięcie. Jeszcze nie wiedzieli, dlaczego dokładnie powinni.
- Wszystkim? - Jeremie wyraził zaniepokojenie. Blondyn nie podzielał entuzjazmu nikogo. Widać, że nie był zwolennikiem wydawania swoich sekretów.
- Nie pójdę z tobą dalej bez ochrony.
- Nie takie były warunki.
- Teraz już, panie prezesie, nie masz wyboru.
Mark powiedział to przezornie, gdy wychwycił nić porozumienia z Yumi. Cała trójka jak jeden mąż wyciągnęła broń, kierując spluwy prosto w blondyna.
Japonka wiedziała, jak wyglądają procedury. W tym momencie pistolety były zablokowane: nikt nie pozwoliłby im na strzał przed wydaniem jakiegokolwiek ostrzeżenia. Procedury francuskie były bardzo restrykcyjne, chyba że były to napady terrorystyczne, ale tego przypadku nie można było pod to podpiąć. Nawet zakładając, że Jeremie wcześniej kłamał.
Yumi nie chciała w to wierzyć. Podświadomie wiedziała, że okularnik nie mógłby jej już teraz tego zrobić. Nie po tym, co przeżyli.
Zaczęła więc po kolei opowiadać, co się przydarzyło, bez pozwolenia - choć chłopak chciał ją zatrzymać wręcz wrzaskiem, ale wiedział, że jest w potrzasku i nic z tego nie wyjdzie. Drużyna z czasem zaczęła opuszczać bronie. Teoretycznie wszystko zaczęło składać się w całość - zwłaszcza gdy podała im notes do przejrzenia - ale wciąż brakowało im elementów układanki.
- Chcesz powiedzieć... że to coś, co widzisz od kilku miesięcy, ma związek z dzisiejszą awarią prądu? - Mark próbował to wszystko poukładać sobie w głowie.
- Ten dziwny znak... ten Xana. To może być przyczyna również naszych problemów.
- Ten człowiek... jest odpowiedzialny za te ataki?
- Możliwe, Antea. Dzisiaj przejął funkcjonowanie całego pokoju. Równie dobrze mógł zabić nas zwarciem.
- To nie jest człowiek - mruknął Jeremie pod nosem.
- Mamy na to wszystko jakiekolwiek dowody? - brunetka kontynuowała wątek, na co Jeremie skinął głową.
- Jeszcze nigdy nie słyszałem głupszej historii. Naprawdę wierzycie w takie bajki? - Mark uniósł wysoko brwi. - Nie załamujcie mnie!
- Sam możesz zostać jej częścią. Widzę, że w tym też nie mam wyboru - Jeremie pozostawał coraz bardziej poważny. Tym razem nie mógł popełnić żadnego błędu.
Nadeszła pora na odgrzebanie starych śmieci i zanurzenie się w nich, aby znowu po sobie posprzątać.
Nie ucieknie od przeszłości nawet najlepszym oprogramowaniem technologii kwantowej.
- Wystarczy, że pojedziecie ze mną tą windą.
- Tym złomem? On działa?!
- Udowodnić ci? - Jeremie uśmiechnął się przezornie. Znał takie zachowania. Mark przypominał mu młodego Sterna, ale nie takiego, jak teraz.
Sterna z przeszłości.
Pierwotnej wersji sprzed dziesięciu lat.
- To co? Idziemy? - Antea spojrzała na wszystkich po kolei. Yumi przytaknęła od razu na potwierdzenie. Filip chwilę po niej.
- Jak chcecie - Mark westchnął ciężko i poprowadził całą grupę do zardzewiałego blaszaka.
Nie wierzył. Przecież nie było szans, żeby coś tak starego mogło jeszcze ruszyć. Jeremie, jak gdyby nigdy nic, wpisał znany sobie kod do użytku windy. Co prawda zaskrzypiała dwa razy głośniej niż pamiętał, ale ruszyła, zaraz po zamknięciu.
"Cholera, to działa!"

Skrzypiąca winda powoli zjeżdżała pod ziemię. Czas stanął, z różnych powodów. Antea zamknęła oczy, aby nie myśleć o małej ilości przestrzeni. Mark nie spuszczał wzroku z Jeremiego, z tyłu wciąż podtrzymując broń w gotowości. Filip rozglądał się po każdym z osobna: nigdy nie wiadomo, co ten człowiek ma w głowie. Jeremie zaciskał pięści i powieki w nadziei, że to jednak zły sen i za chwilę znowu wróci do pracy nad projektem.
A Yumi?
Japonka podświadomie wiedziała, że to, co za chwilę ujrzy, ma związek z jej przeznaczeniem. I za chwilę miała to wszystko zrozumieć do końca.

Antea prawie przewróciła się, gdy winda stanęła. Filip wbrew pozorom nie odleciał do krainy niebieskich migdałów i chwycił ją jednym, zwinnym ruchem. Nawet nie podziękowała: wolała zachować ciszę - tak, jak zwykle on miał w zwyczaju.
Potężna blokada rozwarła swe wrota. Ich włosy przeszła chmara zimnego powietrza. Jeremie pamiętał, że o tej porze roku temperatura powietrza w podziemiach fabryki nie była zbyt wysoka.
Zrobiło się ciemno, ale blondyn wiedział, jak załączyć światło, wydające zielonkawą poświatę pod wpływem obudowanych metalem i urządzeniami ścian.
- Witajcie w Centrum.
Trójka policjantów w milczeniu weszła do środka. Na każdym pokój zrobił ogromne wrażenie. Choć nic nie mówiła im stojąca na środku kopuła, to ogrom poczwórnego monitora i grubych kabli mu podległych sprawił wszystkich w osłupienie. Podarty, zielonkawy, obrotowy fotel wkrótce posłużył Jeremiemu za siedzenie.
- Centrum czego? - Mark coraz bardziej niecierpliwił się przez te wszystkie ogólniki.
- Centrum dowodzenia wirtualnym światem zawartym w środku dysku Superkomputera.
Zapadła chwila milczenia. Yumi sama nie wiedziała, czy próbuje zrozumieć, co właśnie Jeremie powiedział, czy jej mózg automatycznie odrzucił to stwierdzenie.
- Ten świat nazywa się Lyoko. Dzięki niemu...
- Nie, przestań, to jakieś tanie science fiction! - Arleta założyła ręce na klatkę piersiową.
- Do czego niby to ma służyć?
- Już powiedziałem. Po części - zaznaczył blondyn.
- Nabierasz nas. Fabryka musiała mieć jakiś system sterowania i to pewnie pozostałości. Tracimy czas.
- Nie. 
Cztery pary oczu spojrzały na Yumi, gdy te trzy litery wypłynęły z jej ust. Nie zwracała na nich uwagi. Była w zupełnie innym świecie. Jeremie wiedział, że właśnie w jej umyśle pojawiają się kolejne wspomnienia.
- Yumi?
- C - Co?
Atak nie był bolesny, to było zaledwie kilka urywków. Potwierdziły tylko, ze trafiła we właściwe miejsce.
- Co widziałaś?
Nabrała wątpliwości. Czy to miała być grupowa sesja terapeutyczna? Czuła się głupio, gdy musiała tak świeżo opowiadać całej czwórce o swoich przeżyciach. 
- Kogoś... kto powiedział, że idzie do Lyoko.
- Gdzie poszedł?
- Tamtymi schodkami... na dół.
- I słusznie - Jeremie uśmiechnął się. - Tam znajdują się trzy skanery. Z ich pomocą można wysyłać ludzi do świata wirtualnego. Jak postaci do gry komputerowej.
Mężczyzna wiedział, że musi mówić jak najprościej, aby wszyscy mogli zrozumieć, w co się wpakowali w odpowiednim kontekście.
Kolejne pytania - te bardziej sceptyczne, jak i absurdalne - spowodowały, że Jeremie musiał opowiedzieć całą historię od początku. Zapewnił ich, że sam uważa to za totalny odjazd, a ta historia jest z nim przez większość jego życia.
Gdy zgodzili się zadawać pytania po wytłumaczeniu rzeczy od początku, gdy rozsiedli się na podłodze, gdy Yumi wyjęła z powrotem swój notes, a Mark orzeszki z plecaka, Jeremie wrócił do samego początku.
Do postaci Franza Hoppera.

Chapter IV | Gdy prawda wychodzi na jaw


Za dwie godziny północ. Miejscowa młodzież wychodzi na ulicę. Imprezy. Alkohol. Normalnie byłaby tego dnia na patrolu, ale od pewnego czasu jej życie przybrało trochę inny obrót.
Na szczęście. Dziś, zamiast stać w cieniu chłodnej nocy, mogła pobiec gdzie chciała, w zupełnie innym celu.
"Przepraszam, Ulrich. Nie potrafię czekać. Muszę mieć pewność."
Coraz szybciej stawiała kolejne kroki. Zdawać by się mogło, że nie dochodziły do niej dźwięki najbliższego otoczenia. Obchodziło ją tylko jedno.
Cel.
Gdy zobaczyła drzwi domu między drzewami, przeszła przez furtkę i zapukała najszybciej, jak to tylko możliwe.
- Yumi?
Hiroki wyszedł z tyłów budynku, niosąc przetrzepane z wierzchniego brudu buty. Dzisiaj był jego czas na sprzątanie, a nie zdążył ze wszystkim po pracy. Zdziwił się, bardzo: nie dość, że przychodziła o tak późnej porze, to jeszcze... za dobrze znał to spojrzenie, żeby nie mieć przeczuć.
Złych przeczuć.
- Co się dzieje?
- Ja... chciałam zobaczyć się z... tatą. Mama mówiła, że powinien być u was.
- Tak? To dziwne. Nie było go tu dzisiaj.
Podszedł do niej i wpuścił do środka. Zostawił przeczyszczone buty w przedpokoju.
- Znowu się pokłócili? - odkaszlnął. Nie chciał krakać, wiedział, że to im się zdarza, ale już dawno nie było takiego problemu.
- Chyba... nie wiem - westchnęła. Nie lubiła okłamywać Hirokiego, ale nie miała teraz lepszego pomysłu.
- Gdzie Agnes? - spytała naprędce. Nie potrzebowała teraz nie wiadomo jakich zapewnień.
Tylko cholernie chciała wiedzieć, czy jest na pewno bezpieczna.
- Śpi - odparł spokojnie. - Ostatnio narzeka na koszmary. Moja żona też już śpi, ale możemy napić się herbaty w kuchni.
- No... zgoda.

Zielona matcha z miodem przywróciła ją do rzeczywistości. Choć nie posłuchała wstępnie przyjaciela Niemca, zdała sobie teraz sprawę, że nie mogła wydać sprawy tak nagle. Takie wypadki trzeba rozpracowywać rozsądnie, aby na pewno były dowody na czyjąś winę. Momentalnie wróciły dialogi ze szkoleń w zakresie przemocy rodzinnej.
"Brawo, Yumi, brawo..."
Nie mogła jednak zapomnieć o tym, że wciąż ma dwóch podejrzanych. Jeden z nich właśnie przed nią siedzi.
- Myślisz, że znowu ojca nie będzie kilka dni? - Hiroki westchnął, zajmując gardło ciepłym napojem.
Oboje myśleli zupełnie o innych rzeczach, choć w części wspólnej mogły się pokrywać. Yumi na próżno próbowała go rozgryźć w tej denerwującej ciszy. Czy myślał o przeszłości i ojcu wyżywającym się na matce, gdy ta obwiniała go o brak pracy? Czy rozgrzeszał siebie z własnych przewinień? Próbował się usprawiedliwić czy przerzucał winę z siebie na wszystkie inne okoliczności?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Mam nadzieję, że nie potrwa to długo.
- Agnes nie znosi, gdy się kłócą.
- Zdarzyło im się... przy niej? - zmarszczyła brwi.
- Raz, może dwa. Rozmawiałem wtedy z ojcem, niby zrozumiał, ale... sam nie wiem. 
Hiroki rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu czegokolwiek słodkiego. Poza miodem nie widział nic na blacie.
- On nigdy nie rozumiał, że inni też mają uczucia. Nie wiem, co matka w nim widzi.
- Mówisz tak, jak w gimnazjum - zauważył trafnie. - Czyli twoje zdanie się nie zmieniło?
Zastanowiła się. Rany Agnes, o których mówił Ulrich, swego czasu były również na jej ciele. Nawet, jeśli Hiroki mógł tego nie pamiętać z racji wieku i sprytnych sposobów manipulacji przez matkę, to wiedział, co się stało. Gdy dorósł, opowiedziała mu o wszystkim i nakazała ostrożność. Czy było to pytanie nie na miejscu z jego strony?
Z jednej strony - tak. Z drugiej, nie mogła go przecież za nic winić. Był faworyzowany na tyle, że spędzał większość czasu przy grach, które zawężały mu patrzenie na rzeczywistość. Często też był poza domem, bawił się z kolegami. Rodzice praktycznie nie zabraniali mu niczego. A ona? Miała się uczyć. Po prostu.
- Nie. Nic się nie zmieniło.

- Zdajesz sobie sprawę, że nie powinnaś tak robić? Bezpośrednie oskarżenia mogą wywołać tylko kłopoty.
- Wiem, Ulrich... przepraszam.
Jak ją znalazł po północy w drodze do mieszkania? Pamiętał, gdzie mieszkają jej rodzice, dlatego postanowił poszukać Yumi najpierw tam. Wszystkie światła u rodziny Ishiyama były zgaszone, ale ten dom był swoistym przystankiem w drodze do kawalerki Japonki. Tak spotkali się na półtora godziny przed północą.
Rozmowa zaczęła iść gładko w momencie, gdy przeszli na tematy dnia codziennego. Nawet nie zauważyli, kiedy dotarli do kawalerki dziewczyny.
Z racji, że nie była zmęczona, zaproponowała by wszedł do środka - i tak, gdy wpuściła Ulricha do siebie, wybiła jedenasta. Uświadomił jej to dopiero zegarek na piekarniku, gdy odgrzewali domową zapiekankę.
- Bardzo tu przytulnie, ładnie się urządziłaś - przyznał brunet. Ulrich usiadł na parapecie okna, rozglądając się dookoła.
- Dziękuję - uśmiechnęła się. Nadal myślała jednak o Agnes, nie dawało jej to spokoju. Ulrich zdawał sobie sprawę, nie chciał na przymus dalej zmieniać tematu. Robił po prostu co mógł, by miała poczucie, że nie jest sama. Jak to on.
- O której masz jutro zajęcia? - spytała, gdy wyjęła podgrzaną zapiekankę z piekarnika.
- Od dziesiątej do czternastej. Ostatnie mam z Agnes, mówiła, że jutro odbiera ją ojciec. Dlaczego pytasz?
Nie myślał jeszcze o tym, by Yumi miała jakikolwiek plan. Japonka zaczęła dzielić porcje i jedną z nich podała Ulrichowi. Przyjął z wdzięcznością: jednak od biegania zrobił się głodny.
- W takim razie przyjdę tam też jutro - powiedziała podając mu widelec. - Chcę zrobić konfrontację przed szkołą. Porozmawiam o tym jutro z dyrektorem. Nie mogę tak tego zostawić. W twojej i dyrektora obecności zapytam go, czy to prawda.
- Jesteś na to gotowa... po tym wszystkim, co przeszłaś?
Ich poważne spojrzenia spotkały się. Nawet nie wiedział, dlaczego o to zapytał. Wiedział, że to jedna z wielu rzeczy, która ich łączy, o którą przez całe liceum walczyli, aby oboje mogli wyjść w końcu na prostą.
A teraz ich linie życia znowu spotkały się w tak niespodziewanym momencie: gdy oboje tego najbardziej potrzebowali.
- Tak - powiedziała po minucie ciszy.
To nie było zwyczajne wpatrywanie się w siebie. Po tylu latach dostrzegli w sobie oboje rzecz, którą wzajemnie starali się ukrywać przez czas ich wzajemnej relacji. Okres spięć, kłótni, wątpliwości i wstydu zakończył się wraz z rozłąką, która otworzyła im nowe drzwi. Ponad presję ze strony szkoły, nauczycieli, uczniów i rodziców, obowiązków, poważnych, życiowych decyzji... ponad to dorosłość otworzyła im nowe drzwi.
Te nowe drzwi to szczerość. A rzecz dostrzeżona była jasna i klarowna.
Pożądanie.

Nie zgasili świateł, piekarnik wyłączył się automatycznie, drzwi i tak były zamknięte. Sąsiad zza sąsiedniej klatki mógł dostrzec co najwyżej cienie złączonych ze sobą ludzi, ale kogo to obchodziło na chwilę przed północą? Dlaczego mieli przejmować się porozrzucanymi ubraniami, niedokończonym jedzeniem i późną porą, skoro mogli po prostu zamilczeć i rozkoszować się sobą? Tak jak wtedy, gdy siadali obok siebie po lekcjach pod parkowymi drzewami... tylko inaczej? Szybkie ruchy, zsunięte ubrania, szmer zacieranej pościeli. Subtelne mlaśnięcia ust, otarcia dwóch ciał. Pierwsze zapoznanie ze skórą przeciwnej płci. Pierwszy dotyk... choć tak inny, to nęcący.
Strach? Jaki strach? Ulrich zgasił go w sercu Yumi, gdy tylko spojrzał na nią z dokładnie tym pożądaniem, co piętnaście minut temu w kuchni. Piętnaście? A może to było pięć, a może jeszcze dalej? Potwierdziła. Chciała. Wystarczyło dokładne zaciśnięcie dłoni na plecach, niedaleko tych umięśnionych, ciepłych ramion, trenowanych z tą samą zaciekłością, co jeszcze kilka lat temu.
Ruszyli. A gdy ruszyli... ten galop nie ustawał.
Nie ustawał długo.

Poranne słońce uświadomiło ją, że to był najprzyjemniejszy wyścig w jej życiu. Nawet, jeśli nie pamiętała, kiedy oboje dotarli do mety. Nawet, jeśli spała przepocona w kołdrze przegrzanej równomiernie ich ciałami.
Uświadomiła sobie, że śpi naga, jej koronkowe, czarne figi wiszą na klamce od drzwi, a zamiast poduszki przytula to samo umięśnione ramię, którego ręka jeszcze niedawno oplatała jej dłoń w zaborczym uścisku. Gdy ponownie zobaczyła jego orzechowe oczy i uśmiechniętą twarz, gdy delikatnie przejechał opuszkami palców po jej twarzy, potwierdził jej tylko to, że...
"Kurwa, warto było."
- Robimy śniadanie? - spytał, jak gdyby nigdy nic. Wiedziała, że wstydzi się: był znowu czerwony na twarzy, ale chciał, aby sprowokować zwyczajną sytuacją do poważnej rozmowy.
- Tak - uśmiechnęła się.
Stwierdzenie niby oczywiste: trzeba wstać. Zanim jednak wstali, po prostu musiał ją pocałować. Musiał! Nareszcie mógł mieć ją w ramionach na dłużej, nie mógł nie przepuścić sobie takiej okazji. Szczególnie, że nie wiedział, kiedy znowu będzie ku temu okazja. Pocałunek przedłużył się. Zostać tak wiecznie to ogromna pokusa, ale mieli misję do wykonania. Gdy umysł Yumi wrócił do rzeczywistości, przeszły ją ciarki; gorsze niż te, których doświadczyła na komendzie przy takich zadaniach. Jednak teraz, dzisiaj, nie była już sama.
Tak naprawdę... nigdy nie była.

Każdy moment od wyjścia z domu powodował coraz większe mdłości, gulę w gardle i lekkie ciarki. Musiała jednak do tego przywyknąć. Stało się tak, gdy przystąpiła do standardowej procedury informowania odpowiednich jednostek o takich zdarzeniach. Drżenie ustąpiło, głos stał się opanowany i stanowczy. Ulrich obserwował to bacznie, z uwagą. Nie mógł jednak zostać z nią długo: miał swoje obowiązki. Odprowadził Agnes do gabinetu dyrektora, wcześniej prosząc ją, aby nie przebierała się i poszła razem z nim. Następnie wrócił na zajęcia, uspokajając tym uczniów i wpierw całując Yumi w policzek. Dziewczynka nieśmiało stwierdziła, że nic z tego nie rozumie, ale nie protestowała. Moment, w którym zobaczyła policjanta, Yumi, dyrektora, pielęgniarkę, panią psycholog oraz Odd'a spowodował dopiero, że pisnęła przeraźliwie. Próbowała jeszcze wyjść z gabinetu, ale nauczyciel wf'u zamknął szybko drzwi.
- Chcieliśmy tylko porozmawiać, Agnes - zaczął poważnie dyrektor Delmas, jak zawsze podczas rozmów z uczniami. Ta miała być wyjątkowo ciężka i potrwać dłużej od standardowej. Wszyscy zdali sobie z tego sprawę, gdy zobaczyli łzy sześciolatki.
- O... O dziadku...? - spytała.
- Tak, ale nie tylko - pani psycholog, młoda brunetka od kilku lat zaangażowana w swoją pracę, wskazała Agnes krzesło i usiadła naprzeciwko niej.
To była długa rozmowa. W środku została jeszcze tylko Yumi, aby sześciolatka czuła się bezpieczniej. Dyrektor i reszta obecnych mieli wgląd do dialogu z kamer w sekretariacie, razem z głosem. To, czego dowiedzieli się na temat problemów Agnes, zmroziło im krew w żyłach. Podejrzenia nie pozostały tylko na jednej próbie pobicia - gdy potwierdziła, że pan Ishiyama dotykał ją w nieodpowiednich miejscach, Yumi zacisnęła pięści.
Natychmiast zostali wezwani również rodzice Agnes. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wydarzenia nałożyły się na przyjście oczywiście samego pana Ishiyamy. Nie zdążyła przejść do korytarza, jak zobaczyła bójkę Hirokiego z tatą, rozdzielających ich policjantów oraz nakładane szybko kajdanki.
- Jest pan oskarżony o pobicie i gwałt. Proszę ze mną - chłodny ton służb i broń w ręce spowodowała, że pan Ishiyama zaniemówił i dał się odprowadzić bez protestów. Przydługie spojrzenia Yumi i Hirokiego utwierdziły ją w przekonaniu, że jej cel wczorajszej wizyty był zgoła inny od zamierzonego.
Wróciła do gabinetu dyrektora.
- Ciociu? 
- Tak?
- Ale obiecujesz, że nie zabiorą mi taty? I wszystko będzie dobrze? Prawda? Prawda...? Bo to nie on... nie on...!
- Wiem, Kochanie.
Uklęknęła naprzeciwko dziewczynki. Tuląc ją do siebie, bardzo uważała, by nie naruszyć tych ran. Serce rozrywało jej się na części w momencie, gdy słyszała to bezradne łkanie.
- Teraz już wszystko będzie dobrze. Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi. Obiecuję.

Kilka dalszych dni potoczyło się bardzo szybko. Francuskie procedury podziałały w trybie przyspieszonym: najstarszy członek rodziny Ishiyama został zamknięty w areszcie, wstępnie na czas przesłuchań. Hiroki wraz z żoną i Agnes postanowili wymienić wszystkie zamki w domu, natomiast na najbliższy czas wysłali dziewczynkę na nocowanie do przyjaciółki mieszkającej na wsi, kilkanaście kilometrów od samego Paryża. Teraz, w tak trudnym okresie, potrzebowała przede wszystkim odpoczynku i możliwości zapomnienia o wszystkich złych wydarzeniach. A oni? Potrzebowali przede wszystkim rozmów. Mnóstwa rozmów, których lepiej, żeby małe oczka nie zauważyły.
W tym wszystkim Yumi czuła się bezpiecznie. Te dni spędzała w dużej mierze z Ulrichem, który rozmawiał z nią spokojnie, gdy była taka potrzeba. Razem analizowali wszystkie sytuacje i wymyślali nowe rozwiązania. Pomógł jej razem z Odd'em rozluźnić się przy winie i pogawędkach.
Rzeczywistość jednak była brutalna i nakazała powrót, tym razem do Belpois Corporation.
"Dobrze, że zdążyłam wyprasować koszulę..."
Poprawiła się jeszcze trzy razy i sprawdziła w lustrze, czy ten swędzący ślad pod uchem to aby na pewno nie jest pryszcz. Winda otworzyła się na wskazanym przez nią piętrze. Jednak, gdy wysiadła, nagle wszystkie światła zgasły.
"Awaria...?"
Rozejrzała się. Po krótkiej chwili pojawiły się blade światła zasilania awaryjnego, ale korytarze były przyciemnione: w tej części budynku niestety nie było okien, żeby wpuszczały światło dzienne. Japonka, podejrzewając wszystko, a jednocześnie nic konkretnego, przyspieszyła kroku w stronę gabinetu prezesa.
W kilka chwil była na miejscu. Na szczęście elektryczne zamki działały bez żadnego problemu przy procedurach awaryjnych i mogła otworzyć je bez siłowania się.
- Jeremie, co się dzieje? - zaraz podbiegła bliżej. Na ekranie komputera obraz świadczył o zepsutej matrycy, ale nie mogła tego założyć na pewno.
- N - Nie wiem, wyrzuciło wszystkie moje programy... przed chwilą wszystko działało normalnie!
Dawno nie słyszała u niego zająknięcia, wątpliwości. Tak jak od dwóch miesięcy był spokojny i opanowany, tak ta niepewność zbiła ją z tropu. Oboje wpatrywali się w migoczący kolorami ekran komputera. Tak samo jak oboje zaczynali mieć coraz gorsze przeczucia.
"To nie może... to nie może być zwykła awaria..."
I wtedy zabłysło światło. Chwilowo oślepiło ich, ale zorientowali się, że pochodzi z włączonego rzutnika. Jeremie szybko chciał chwycić za pilot i wyłączyć go, ale jego oczom ukazał się obraz, przez który przedmiot spadł na podłogę.
Zbiór pikseli z rzutnika ukazał obraz wielkiej hali, w której zaczynał walić się sufit. Widok przypominał nagranie z pozycji kamery wbudowanej w komputer. W tle przechodziły rozmaite maszyny wielkości mechanicznych robotów, słychać było pisk urządzeń.
Jeremie podszedł bliżej. Był niemalże na dwa metry od ukazanej postaci.
To nad jedną z kamer pochylała się wysoka, krótko ścięta dziewczyna. Wyglądała tak, jakby wiedziała, że nie ma dużo czasu. Sygnał co chwilę był zakłócany, a jego odbiór bardzo utrudniony. Nie trzeba było dłuższego kontaktu wzrokowego, by stwierdzić, że owa kobieta ma wiele wspólnego z blondynem, a on z nią.<br>Kobietą w różowych włosach.

- Jeremie, potrz- rze - rzebuję Two... ej...! Xana...n - nie... Lyo...ko...!

Słowa przeplatały się z ciągłym szumem i zrywem obrazu. Gdy Yumi tylko spojrzała na blondyna, przeraziła się. Tak jak nigdy nie widziała u niego takich wątpliwości, tak nigdy nie spotkała się z jego strachem i bezradnością jak dziś.

- Wpisa... zły k &ndash; kod... on tu nic... n - nie...!
- A...Ae...
Kobieta mówiła dalej, ale zakłócenia były tak ogromne, że nic nie było słychać, niekiedy obraz całkowicie znikał. Założony przez nią strój Yumi zaczęła kojarzyć z pojedynczymi widokami z wyobraźni.
- Ae...Aelita... - wyszeptał.
"Aelita...?"
 Yumi przegryzła z nerwów wargę. Gdy powstała jej znów gula w gardle, zaczęła szybko łączyć kolejne elementy tej układanki.
- T - Tylko ty... m - mo... z - zanim... ar - armia...!
- Gdzie jesteś?! - krzyknął. - Co mam robić?!
- Pomocy, Jeremie! Je - Jeremie!
- AELITA!

Ciemność. W budynku Belpois Corporation skończył się akumulator zasilania awaryjnego. Zostały wszczęte procedury awaryjne, jednak co tego czasu musieliby siedzieć w całkowitej ciemności.
Musieliby, gdyby rzutnik nie wyświetlał dalej.
A pokazał czerwone logo o trzech kołach i czterech odnóżach.

Chapter III | Plan A or Plan B?


Miesiąc. Tyle minęło od pamiętnej rekrutacji pełnej stresu, przy zielonej herbacie z malinami i miodem. Pierwszy miesiąc nauki obsługi nowej kserokopiarki, przenoszenia segregatorów z dokumentacją, umawiania spotkań prezesa firmy z kontrahentami, prowadzeniu spotkań biznesowych i... nowego ubioru, który wiązał się z reprezentacją najważniejszej osoby w ich firmie. W przeciągu zaledwie kilku dni mundur ustąpił klasycznym strojom biznesowym. Po pierwszym tygodniu odcisków i bąbli, po inwestycji w specjalistyczne wkładki żelowe i po przejściu w niewysokich szpilkach łącznie kilkunastu kilometrów, stały się nawet wygodne. Yumi określała to uczucie mianem "lekko za małych trampek".
Dziwnie czuła się przez pierwsze dni, gdy wracała do mieszkania zawsze o 16:30. Czuła się jak w zupełnie innej, równoległej rzeczywistości. Uświadomiła sobie, jak wiele się zmieniło dopiero wtedy, gdy zobaczyła prawie pięciocyfrową sumę na swoim koncie bankowym. Z czasem znalazła czas, by pójść do centrum handlowego, kupić nowe ubrania, zrobić zakupy na cały następny tydzień (i nic się nie zepsuło, bo mogła zacząć gotować!), zająć się faktycznie grą na gitarze i spędzać więcej czasu z rodziną.
Jednak jeden z tych trzydziestu dni został zaburzony, gdy otrzymała wiadomość na telefon służbowy o treści:

"Spotkanie grupy dziś o 18:30 tam, gdzie poprzednio. Obecność obowiązkowa. Potwierdź, czy otrzymałeś wiadomość."

Bez większego zastanowienia wysłała potwierdzenie. Wiadomość brutalnie przypomniała jej, że życie - jej życie - nie jest na tyle proste, na ile by chciała. Nie mogła przecież zapominać, dlaczego znalazła się w Belpois Corporation.
Tylko dlatego, że jest psem. Śledczym psem.

- Czy udało się cokolwiek ustalić?
Pierwsze pytanie spowodowało lekką ciszę: zarys pytania był tak ogólny, że nikt nie wiedział, kto pierwszy może odezwać się w tej sprawie. Yumi lekko zmarszczyła brwi, zerkając kątem oka na członków grupy. W zasadzie miała z nimi dość rzadki kontakt, jedynie w sytuacjach, gdy znaleźli coś i potrzebowali konsultacji z drugą osobą. Na pewno pozostała trójka widziała się częściej podczas testów aplikacji między sobą, niż z nią; wszak zajmowała się zupełnie innymi sprawami w biurze.
- Jest w ogóle coś podejrzanego? - spytała po wstępnym westchnięciu. - Cóż - zaczęła Arleta, poprawiając niesforny kosmyk włosów. - Z naszych pozycji niewiele idzie znaleźć. Firma zajmuje się oprogramowaniem do zarządzania sieciami społecznościowymi, aktywnie uczestniczymy w testach. Pracownicy wiedzą niewiele więcej.
- Próbowałem wpiąć się swoim pendrivem, aby cokolwiek pozyskać - Mark zdjął skórę. Miał wrażenie, że zaraz ugotuje się w tym gabinecie.
- I?
- Nakryli mnie. Zmyśliłem, że chciałem posłuchać swojej muzyki, a że jestem nowy, to odpuścili. Oczywiście reprymenda, że nie wolno, bo wirusy, zagrożenia i takie tam.
- Jednak plany firmy są bardziej interesujące - wtrąciła się Yumi, przy okazji wyjmując teczkę ze swoimi notatkami. Szperając między kartkami, dotarła do zrobionych zdjęć pod nieobecność Jeremie'go. Podała kierowniczce dwa zszyte ze sobą pliki dokumentacji. Kobieta zastukała nerwowo obcasami, przeglądając pierwszy zasób.
- Tydzień temu odbyło się koordynowane przeze mnie częściowo spotkanie zarządu - zaczęła Japonka. - Byli na nim goście.
- Kto?
- O ile dobrze zrozumiałam, to pomniejsi reprezentanci zastępców kilku osób z Parlamentu Europejskiego i kilku kierowników z uczelni,w której kształcił się Jeremie.
- "Założenia projektu ochrony danych państwowych i eliminacji szarej strefy handlu poprzez prace programistyczne nad deszyfrowaniem DarkNetu"... ciekawe - kobieta uniosła wzrok na zgromadzonych.
- I istotne, rzeczywiście. Dobra robota, pani Ishiyama.
- Czy to eliminuje Belpois Corporation z kręgu podejrzanych?
- Równie dobrze może być to tylko przykrywka - Mark był nieustępliwy. Już przed spotkaniem, w trakcie oczekiwania, mówił otwarcie, że nie zmienił zdania co do tego człowieka i nie ma zamiaru odpuścić, póki nie dowiedzą się wszystkiego, co konieczne. I choć wydawało się, że drużyna jest obojętna na ten stan rzeczy - wszak to tylko praca i nie ma co się nią przejmować - to Yumi gryzły takie fakty. Poczucie, że jeszcze w liceum Jeremie podchodził z pytaniem o rozwalony sprzęt elektroniczny do wykorzystania, a teraz mógł być państwowym wrogiem, doprowadzało ją do przygnębienia. Nawet jeśli nie łączyła ich nawet przyjaźń... przynajmniej w tamtych "starych" czasach. Odkąd zaczęła pracę - przykrywkę, kilka razy w tygodniu zdarzało im się dłużej rozmawiać, nie tylko o sprawach natury zawodowej. Zjedli razem kilka obiadów. Naprawdę nie był takim sztywniakiem i poważnym prezesem. Można rzec, że taki jeden obiad z blondynem dobrze odprężał szare komórki skupione na dokumentacji i działaniu na rzecz firmy. W chwilach, gdy zapominała, po co tam jest, czuła się najlepiej. Mogła być nawet szczera... na tyle, na ile pozwalały stosunki kierownik - pracownik.
Lepsze to niż nic.
- DarkNet służy głównie czarnemu rynkowi. Powiązanie jak się patrzy.
- Mark ma rację - Arleta również nie odpuściła, ale nie dodawała do tego osobistych emocji. - Nie możemy też wykluczyć, że spodziewa się podejrzeń od takich osób i francuskiej policji.
- Firma ma szansę na wygranie tego projektu. Wówczas szybko by się rozrosła, to są duże pieniądze.
- Bazy danych to zawsze są ogromne pieniądze, a znajomości nie pozwoliłyby na podejrzenia organów ścigania, jeśli dobrze to rozegra. Tak naprawdę weszliśmy w dość dobrym momencie. Prawie że na ostatnią chwilę.
Spostrzeżenia kierowniczki spowodowały lekkie napięcie, przerwano jednak znaczącym chrząknięciem i ruchem papierologii.
- Te drugie dokumenty? - zaraz prowadząca spotkanie przejęła je, przez co Yumi obudziła się z przemyśleń.
- W - Właśnie one... najbardziej mnie zdziwiły. To jest... zgłoszenie na przetarg. Do kupna jakiejś starej fabryki.
- Fabryka?
- Do czego programiście fabryka...? - nawet niemowa Filip zaczął zastanawiać się na głos.
- Nie wiem. Z dokumentów wynika, że chodzi o nieczynną, starą fabrykę części do aut Renault - Yumi analizowała wszystkie zapamiętane dane w pamięci. - Znajduje się około dwóch kilometrów od mojej starej szkoły na wschód. Oczywiście pytać o to nie mogłam - miałam tylko odstawić je na miejsce, ale Jeremie nie przebywa wiecznie w swoim gabinecie.
- Przecież to stara ruina... - mruknął do siebie Mark, oglądając zdjęcia, które zdołano wyświetlić z projektora. - Po co to firmie robiącej oprogramowanie? Równie dobrze mógł sobie kupić browar i zająć się warzeniem piwa. Nowe hobby.
- Jest to jakieś prosperujące pole pod inwestycję? - zasugerowała Arleta.
- Niekoniecznie. Na pewno na nic oczywistego - kobieta odpowiedzialna za to zebranie podrapała się po głowie w lekkim zakłopotaniu taką wiadomością. - Z pewnością trzeba by było ją przeszukać.
- Tylko... czego mamy... poszukiwać? - Filip znów dał oznakę powrotu do rzeczywistości.
- Wszystkiego. Wszystkiego, co w jakikolwiek sposób będzie dla was podejrzane. Innych tropów na razie nie mamy.
- Zatem - ustalmy plan. Jeśli nie mamy innych tropów oczywiście.
- Świetnie - burknął Mark, jak zawsze, gdy konkrety zostawały w niewielki sposób odtajnione.

- Cześć wam! Co tam u nowej Ziemianki?
- W porządku - odpowiedziała po lekkim zaśmianiu się. - Próbuję przywyknąć do tylu nowych wrażeń, jak powietrze, którym oddycham, kolory, zapachy...jest świetnie.
Kilka głębszych wdechów różowowłosej dziewczyny utwierdziło Yumi w przekonaniu, że jej słowa są prawdziwe. Piątka przyjaciół przeżywała ten dzień spokojnie. Zwykły tok zajęć w szkole... a może jednak nie do końca?
- Cóż, chyba można już zdezaktywować Superkomputer, co nie? - Jeremie wstał, zmotywowany wyraźnie do działania.
- Jasne - Ulrich poparł jego zdanie, jak zresztą wszyscy. - Nie ma co czekać na zaproszenie Xany.

Dźwięk utraty zasilania superkomputera wyraźnie dał się całej szóstce we znaki. Tego dnia był z nimi również nauczyciel wf'u, chwilowo na emeryturze. Przerażona Yumi obejrzała się w stronę Aelity, która w tym samym momencie straciła przytomność.
- Włącz go z powrotem, coś jej się stało!

- Aelita, natychmiast odpalam program materializacyjny.
- Nie, Jeremie.
Tego się spodziewała. Wszyscy przeżywali fakt, że to jeszcze nie koniec i czeka ich jeszcze większe zadanie. Nikt nie chciał tracić przyjaciółki.
- Wiesz dobrze, tak samo jak ja. Tak długo, jak ten wirus jest we mnie, nie zniszczysz Xany, bo zabijesz też mnie.
Japonka położyła dłoń na ramieniu Jeremiego. Szklany ekran jego komputera nie ukazywał niczego dobrego. Nawet ich przyjaciółka, choć tak bardzo pełna anielskiej dobroci i odwagi w swych słowach, pozostawała smutna.
- Możemy cię zmaterializować na godzinę czy dwie, żebyś nas odwiedziła...
- Jasne. Ale i tak... muszę zostać tu jak najdłużej. Póki Jeremie nie opracuje antywirusa.
- Aelita... j - ja....

Otumamiona, wstała wolno z ławki przy drodze. Ostatnie podrygi słońca lekko oślepiły Japonkę. Nieco zdezorientowana spojrzała na Arletę i Filipa, którzy obserwowali ją baczniej niż kiedykolwiek wcześniej.
"Zno... znowu...?" - pomyślała tylko. Nie musiała długo myśleć, by zgadnąć.
- Zemdlałaś, dobrze się czujesz?
Po raz pierwszy słyszała u brunetki zaniepokojenie. Jeszcze przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Połowę z niej przeznaczyła na analizę dziwnych obrazów, drugą - aby zatrzymać wzrok na milczącym Filipie. - T - Tak... tak jakby... - przetarła oczy. - Jak długo ja...?
- Około dziesięć minut - mężczyzna wpatrywał się uważnie w zegarek. - Wracaliśmy ze spotkania, złapałaś się za głowę, zaczęłaś krzyczeć i upadłaś na drogę.
- Masz częste napady migreny? - zasugerowała Arleta. - Może powinnaś iść do lekarza?
- N - Nie... w zasadzie... nie do końca wiem. Czasami zdarza mi się tak... p - przed okresem.
W połowie udając zawstydzenie, spuściła wzrok w dół. Krępująca z lekka chwila milczenia utwierdziła Japonkę w przekonaniu, że powinna jednak udać się do kogoś po poradę. Tylko kto mógłby jej pomóc, gdy traci przytomność od dziwnych wizji, które nigdy nie miały miejsca, siódmy raz od miesiąca?
"W tym tygodniu to tylko pierwszy, ale są coraz dłuższe..."
- N - Nie wzywaliście nikogo, prawda? - obudziła się. Mogli spanikować i wezwać karetkę.
- Gdybyś leżała jeszcze z pięć minut, pewnie sami zawieźlibyśmy cię do szpitala autem Filipa. Próbowaliśmy z karetką, ale mają za dużo wezwań.
Zniesmaczenie na twarzy Arlety mówiło samo za siebie. Yumi jednak nie do końca to teraz obchodziło. Wstała z ławki, rozglądając się. Czuła silną potrzebę dojścia do mieszkania.
- Odwieźć cię? Nie powinnaś teraz iść sama - zaproponował Filip.
- Co? A tak... j - jasne. Dziękuję.

Po podwózce i stu pięćdziesięciu pytaniach na każdą stronę, czy aby na pewno chce zostać sama w domu i jest pewna, że nic jej nie grozi, z irytacji powiedziała, że zadzwoni po swojego młodszego brata lub kogoś bliskiego, a na razie zaopatrzy się w dużą ilość wody, podgrzeje odżywczy posiłek i na pewno odpocznie. Oprócz tego nie będzie się przemęczać i będzie obchodzić się ze sobą jak z jajkiem. Tak. Byleby tylko dano jej spokój, bo miała ważniejszą rzecz na głowie. Całe szczęście nie było z nimi Marka - jak okazało się po drodze, jego dom był po drugiej stronie miasta. Całe szczęście - zmieniono plany. Jutro Arleta i Mark mieli udać się sprawdzić, co takiego jest w fabryce. Natomiast ona i Filip mieli zostać w firmie, dostarczając ich zwolnienia lekarskie i wymyślając im stosowne usprawiedliwienie.
Gdy tylko zdjęła buty w kawalerce, usiadła do biurka, gdzie leżał otwarty dziennik z wszystkimi poszlakami. W głowie roiło jej się od scen z ostatnich wspomnień. Różowowłosa dziewczyna, o której nic nie wiedziała, poza tym, że nazywa się Aelita. W ciągu tego miesiąca okazało się, że dochodzenie w ramach policji ma drugie dno, jej osobiste, prywatne. Tego była pewna. Był tylko jeden problem.
Jedyna osoba, która mogła odpowiedzieć na jej pytania, to na razie Jeremie.
Niepozorny notes roił się od zapamiętanych obrazów w postaci rysunków, drobnych notatek, opisów zapamiętanych faktów i wspomnień, które według niej nigdy nie miały miejsca. Dlaczego więc w jej wyobraźni były tak realne? Dlaczego występowały w nich osoby, które znała z codziennego życia? Dlaczego widziała postaci w bajkowych strojach? Kim są?
"Kim... kim jest Xana?"
To imię zapisała na samym górze kartki, pośrodku, między niewyraźnie narysowaną postacią samuraja z mieczem a zarysem połowy postaci z łapami kota.
"Może czytałam kiedyś jakąś bajkę...? Dlaczego tak mocno mi się śni? I co ma z tym wspólnego Jeremie?"
Dalsze rozmyślania do późnych godzin nocnych nie przyniosły żadnej sensownej odpowiedzi. Z jednej strony chciała rozwikłać tę dziwną zagadkę, z drugiej - obawiała się. Co, jeśli to początki schizofrenii? Czy zaczyna jej odbijać? Z tego wszystkiego zapisała się przez internet na prywatną sesję terapeutyczną. Na szczęście miała je w ramach swojego zawodu opłacane z budżetu państwa. Co jak co, ale od takich dziwnych zdarzeń z pewnością są psychiatrzy. Zastanawiała się tylko... co ona właściwie mu powie?
"Cześć. Mdleję kilka razy w miesiącu, bo mam wizje jakichś bajek, gier komputerowych i czystego science fiction. Możesz mi pomóc?"
- Będę brzmiała zupełnie jak Odd - westchnęła ciężko. W tej chwili zadzwonił telefon, jak na zawołanie.
Ciekawe, co tym razem.
- Halo? - zdziwiona odebrała połączenie od nieznanego numeru... albo od takiego, który po prostu zapomniała zapisać.
- Yumi? Cześć. To ja. Ulrich.
- A... A - A cześć, cześć!
Wyszło... trochę drętwo. Poczuła to, gdy zamiast jego głosu usłyszała około pół minuty ciszy. Zegarek wskazywał 23:30.
- S - Słuchaj, ja... chciałem... co słychać?
W tle usłyszała trącenie telefonu i wpół ściszony głos. Nie potrafiła jednak rozróżnić słów. Wyglądało na to, jakby ktoś podpowiadał mu podczas rozmowy, ale jakość połączenia była średnio dobra. Właściwie... co go skłoniło do telefonu o tej porze?
- Jest... w miarę dobrze. Odpoczywam.
- Nie przeszkadzam ci?
- Nie, nie... jest w porządku.

- Stary, jak będziesz tak z nią rozmawiał, to umówicie się na to spotkanie, gdy będziecie na emeryturze i zaplanujecie wspólne karmienie gołębi!
- Zamknij się, dobra? - irytacja ustąpiła zakłopotaniu. Był przekonany, że Yumi go usłyszała, na co zaczął próbować jakkolwiek odwrócić sytuację na swoją korzyść. Blondynowi pozostało głęboko westchnąć i poczekać, aż dojdzie do zakończenia samoistnie. Około pięciu minut owijał w bawełnę, zanim powiedział Japonce, dlaczego właściwie dzwoni. Musiał przecież skupić się na celu.
- Nie. Znaczy, wszystko jest z nią w porządku, ale... chciałbym podzielić się z tobą spostrzeżeniami. Wiem, że jesteś z nią blisko, więc pomyślałem, że porozmawiam z tobą, zanim będę chciał z jej rodzicami. Dobrze. Jutro? Po osiemnastej? Dobra. To... to do zobaczenia.
Rozłączył się, a raczej to ona zakończyła połączenie. Ulrich jeszcze dobre pół minuty wsłuchiwał się w ciszę, która wcale mu nie pomagała.
- Trzęsiesz się.
- W - Wcale nie - gdy naprawdę mocno się wzdrygnął, Odd pokręcił głową. Znał tę poważną minę.
- Stara miłość...nie rdzewieje... - Podobno miałeś iść po zakupy na tę naprawdę późną kolację, prawda? - spytał, wyraźnie zniesmaczony tymi docinkami. Nic się nie zmienił, nawet jeśli na to liczył. Choć odrobinę.
- No dobra, dobra, już się zbieram - przeszedł do okolicy drzwi, aby założyć swoje buty.
- Naprawdę myślisz, że Yumi nas posłucha? - spytał, gdy kończył zawiązywać sznurówki fioletowych adidasów.- Wódka, whisky, dobre winko?
- Zależy jej na Agnes, są sobie bliskie, więc myślę, że tak. Whisky. Tylko nie zapomnij o coli.

Nareszcie mogła pozwolić sobie na luźniejsze ubrania. Jeremie dowiedział się o dziwnych dolegliwościach przez jej wspólników i zadzwonił tuż przed wyjściem do pracy, aby wzięła dzień wolnego bądź dwa. W tle słyszała tylko zajętą bardziej niż zwykle Annę i przewracane dokumenty, jednak zapewniał, że poradzą sobie bez niej i ma niczym się nie martwić.
Skoro tak... mogła udać się do rodziny. Mogła też zostać w domu i udawać zapracowaną, a w rzeczywistości wcinać popcorn i oglądać głupie seriale.
I zdecydowanie wolała tę drugą opcję. Nikt nie będzie niemalże zmuszał jej do zajęcia się ich obowiązkami, nie będzie wykorzystywana. W ten sposób uda się do Ulricha przygotowana.
Cokolwiek ma jej do powiedzenia.
"Yumi, to tylko jedno dłuższe spotkanie po latach... czego tak się denerwujesz?"

Nerwy nie przeszły, nawet po godzinnych ćwiczeniach rozciągających zastałe mięśnie, dobrych dwóch filmach, paczce słonych paluszków i dwóch pucharkach lodów, na które tak miała ochotę od tygodnia. Gdy wybiła szesnasta, stwierdziła, że zrobi jeszcze spacer naokoło i przejdzie się do szkoły na umówione spotkanie.
Nawet jeśli wydawał się to tak długi odcinek czasu, szybko znalazła się pod szkołą.
"No tak. Uczniowie są na kolacji."
Zajrzała do instrukcji przejścia do tej części internatu, gdzie swój stary pokój miał ich stary przyjaciel Jim. Drogę pamiętała jak przez mgłę, ale drugą połowę drogi przez budynek przemierzała czysto instynktownie. Chwilowe zawahanie ustąpiło presji i zapukała do drzwi.
- No nareszcie, ile można czekać! - usłyszała ni to piskliwy, ni to radosny głos. Drzwi do pokoju otworzył jej nie kto inny, jak...
- Odd? Nie miałeś być we Włoszech?
- Ja jestem wszędzie, jeszcze nikomu o tym nie wiadomo? - wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.
Nie do końca.
- Cześć, Yumi.
Ulrich wstał, niedbale poprawiając oliwkową koszulkę. Wciąż ten kolor pasował mu do ciemnych, brązowych oczu, tej charakterystycznej postawy osoby wycofanej, którą nie do końca obchodzi świat dookoła i włosów w nieładzie.
- Cześć, Ulrich - uśmiechnęła się. Chciała choć trochę wyglądać na spokojną, konkretną i jak najbardziej opanowaną w nowej dla niej sytuacji, szczególnie po tylu latach od ich ostatnich, bardziej trwałych relacji.
- Usiądź sobie - zachęcił, gdy zorientował się, że kobieta dalej stoi. Trochę głupio było mu, że zdjęła swoje buty, ale nie zdążył nawet zanegować tejże czynności.
- Herbaty?
- Masz zieloną? - spytała.
- J - Jasne, już lecę.
Gdy Ulrich przeszedł do aneksu kuchennego w celu zagotowania wody na herbatę, zaczęła rozglądać się po pokoju. Nigdy nie była w tej części internatu, gdzie kiedyś Jim miał swoją prywatną część do życia.
Zaczęła oglądać się za siebie w momencie, gdy przestała słyszeć głos Odd'a. Chłopak był raczej mocno rozmowny, dlatego tym bardziej wolała zareagować. Wtedy dostrzegła, że kolega pracuje nad obrazem. - Zaraz do ciebie przyjdę, Yumi, właśnie kończę swoje... co?
Wydał z siebie ostatnią, niemą sylabę sylabę dokładnie w momencie, gdy zaczęła podchodzić do obrazu. Zatrzymała się, gdy od płótna dzieliły ją dwa metry odległości.
Chłopaka niewątpliwie zaskoczył sposób, w jaki wpatrywała się w obraz. Znał to spojrzenie, doskonale znał ten stan. Sam doznawał go, gdy zajmował się swoją twórczością. Myślami musiała być w innym świecie, może i niedaleko, ale nadal odlegle.
- Yumi?
- Co to jest? - spytała.
- Obraz, a co?
- Przestań, wiesz, o co mi chodzi. Skąd ta... wieża?
- Ah - Odd podrapał się po głowie. - Zabrzmi to trochę śmiesznie, ale przyśniła mi się dzisiaj. Tak po prostu. Nie mam pojęcia, skąd, ale pomyślałem, że przeleję to na papier... i oto jest! Jak Ci się podoba?
- Jest...
Przyjrzała się jeszcze raz. Dookoła piaskowych widm strzelista, jednolita budowla w kształcie zaprojektowanego, pionowego, wąskiego walca stała z pewnego rodzaju dumą. Osobiście odczytywała intencję autora jako pokazanie wieży w roli ważnego punktu nadzorczego.
- A ta biaława poświata... coś oznacza? - po raz pierwszy od dialogu skierowała wzrok na artystę.
- Nie wiem. Taką widziałem ją we śnie - Odd wzruszył ramionami.
- Wygląda...znajomo...
- Odd, kolejna kawa?
- Jakbyś czytał mi w myślach! - Odd odłożył paletę i przeszedł z Yumi z powrotem na kanapę. Ulrich poukładał kubki oraz drobne przekąski na stole i usiadł naprzeciwko Japonki na małej pufie, która do tej pory była pod stołem.
Postanowili, że przed głównym tematem poopowiadają trochę o sobie. Gdy okazało się, że Odd podróżuje po świecie, mieli okazję odprężyć się przy pytaniach o jego ostatnio zwiedzone kraje i doświadczeniach w tak mobilnej pracy. Był to zupełnie inny świat niż ten, z którego korzystali na co dzień. Zarówno Yumi jak i Ulrich zaczęli myśleć w sercu, czy kiedyś nie spróbować takiej odskoczni. Atmosfera rozluźniła się na tyle, że zniknęły wszystkie słodycze ze stołu, oczywiście w większości za sprawą blondyna.
- Cieszę się, że was widzę po takim czasie, ale... chcieliście rozmawiać ze mną o Agnes, prawda?
Niemiec wyczuł nutę zakłopotania w głosie dziewczyny, a nawet nie tyle tego, co zwyczajnej troski. Zdawał sobie sprawę z tego, że wbrew negatywnych przeżyć z rodzicami, Yumi jest bardzo rodzinną osobą i pragnienie bliskich relacji z jej członkami jest dla niej niezwykle istotne.
- Tak. Widzisz... obserwuję Agnes podczas moich zajęć - Ulrich odkaszlnął, próbując zebrać myśli do dalszej części wypowiedzi.
- Czy... ty sama zauważyłaś u niej jakieś problemy?
- Wiesz, nie widuję się z nią zbyt często. Praca w policji oznacza mnóstwo wyrzeczeń, nie zawsze dostaję wolne. Mieszkam teraz sama, trochę dalej od nich.
- To nieźle trzymasz się jak na stróża prawa - Odd uśmiechnął się na pocieszenie, ale nie zamierzał dalej ciągnąć tematu ze względu na minę przyjaciela.
- Staram się - odwzajemniła uśmiech, ale znów odwróciła się w stronę Niemca.
- Więc?
- Przy mnie nie wykazuje żadnych... innych zachowań niż zwykle.
Ujęła to w ten sposób, ale pytanie Ulricha wywołało u niej pierwszą lawinę niepokoju, która raptem zalała jej serce. Gdy nadchodziły negatywne wydarzenia, zakładała zazwyczaj czarne scenariusze, aby nastawić odpowiednio psychikę. Tego nauczyła jej praca.
Trybiki jednak ustawiają się inaczej, gdy przychodzi do rozmowy o najbliższych.
- Widzisz... - zaczął znowu w ten sam sposób. - Specjalnie poprosiłem Odd'a, by pochodził ze mną na zajęcia jej grupy i też obserwował, co się dzieje. Nie chciałem, by były to tylko moje podejrzenia bez uzasadnienia. Agnes jest...
- Jest jaka?
- Smutna - kontynuował, choć zdziwił go ton Yumi. Nie był nerwowy, raczej... zdenerwowany.
- Wcześniej relacja między dziewczynami z jej klasy była dość normalna, dziewczyny wspierały siebie na ćwiczeniach i podczas gier grupowych. Teraz mam wrażenie, że zostawiają bardzo często Agnes na boku.
- Wiesz, niektóre jej koleżanki są starsze o rok, ma też zajęcia z tymi dwa lata starszymi. Tam dziewczyny zaczynają myśleć o pierwszych związkach z typami, co dopiero przestają przynosić samochodziki na lekcje.
- Ona jest dopiero w podstawówce... ma sześć lat... !
Odd westchnął. Wiedział, co będzie dalej i że całość rozmowy nie będzie łatwa, ale musiał czekać.
- Zdaję sobie sprawę, ale to nie wszystko - odetchnął głęboko i przeszedł do meritum. Mianowicie wyraźnym spojrzeniem przekazał pałeczkę w mowie blondynowi.
- Agnes dzisiaj potknęła się na korytarzu i przewróciła. Podniosło jej się pół koszulki na plecach. Miała tam bardzo dużego siniaka.
- Siniaka...?
- Wyglądał... jak od ciosu sprzączką paska.

Chapter II | Niewyjaśnione zjawiska


Gdyby kilka lat temu ktokolwiek powiedział, że schludna i dbająca o porządek Yumi Ishiyama będzie wynajmowała kawalerkę, w której pozwoli sobie zrobić większy burdel od jej brata po kilku nocowaniach kolegów w jego pokoju, to pewnie by taką wyśmiała.
Dziś, stojąc między porozwalanymi kartonikami po chińszczyźnie, średnio kolorystycznie ułożonymi ciuchami w małe pagórki, biurkiem z tworzącą się miniaturką wieży Eiffla z misek i kubków z niedopitą kawą oraz łóżkiem po przejściu tornada zastanawiała się, gdzie ona w tej przestrzeni ma w ogóle podłogę.
Wróciła. Wróciła do mieszkania chwilę przed osiemnastą, czemu nie dowierzała w tej nieznośnej ciszy przerywanej ruchem ulicznym zza okna. Jednak wyświetlacz zegarka na piekarniku potwierdzał ten fenomen. Patrząc na niego, spoglądała co jakiś czas na podgrzewaną zapiekankę.
"Rozmowa jest na dwunastą... dojazd zajmie mi około pół godziny. O tej porze już nie ma korków, mogę wyjść nawet dwadzieścia po jedenastej. Co oznacza, że na sen mogę poświęcić nawet pełne osiem godzin."
Licząc, stwierdziła, że dawno nie miała takiego luksusu. Braki w kadrach spowodowały, że czasem pracowała za dwóch, nawet w zwykłej drogówce na początku swej drogi zawodowej. Czasami wracała po północy, kładła się spać i chwilę po szóstej ubierała mundur, aby udać się na służbę. Mimo niedogodności lubiła tę pracę. Jeszcze kilka lat temu wydawało jej się, że wygodna posada w administracji biurowej będzie jej zdecydowanie bardziej odpowiadać. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo myliła się w tej kwestii.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk minutnika w piekarniku. Nie miała nawet czasu, by cokolwiek ugotować. Może jutro wybierze się na zakupy?
"Kiedy ostatnio byłam w sklepie...?"
Jedząc zapiekankę wraz z puree instant rozglądała się po kuchni. Zdała sobie sprawę, jak dawno nie sprzątała, a tym samym - jak bardzo zaniedbała przestrzeń osobistą. Osobista irytacja pozwoliła jej, zamiast paść na łóżko i odespać ostatni miesiąc, zakasać rękawy i wziąć się za porządki.
Kolejne odkrycia wprowadzały ją w coraz większe zażenowanie, a tym samym - większą motywację do działania. Po znalezieniu spleśniałych ziemniaków w szafce, zeschniętego, czarnego banana, roślinki wołającej o wodę na pustyni i zgromadzeniu trzech worków śmieci stwierdziła, że już nigdy więcej nie pozwoli sobie na coś takiego.
"W szkole wszystko było łatwiejsze" - westchnęła na samą myśl o szkolnych czasach.
Podłogi umyte, śmieci wyniesione. W mieszkaniu zagościł powiew świeżości od zrobionego przeciągu, zmieniona pościel zachęcała do odpoczynku. Nie na ten jednak była jeszcze pora. Jeszcze kuchnia wyglądała jak po przejściu tornada.
Chwała Bogu, że właściciel miał na tyle pieniędzy, by zakupić zmywarkę.
Myśl o tym, że w życiu nie zaprosiłaby żadnego faceta do takiego syfu, niespodziewanie przypomniała jej o Ulrichu. Cieszyła się, że ułożył sobie życie, że jest niezależny, nawet jeśli został w Kadic. Pomimo że chłopak był w klasie niżej, ich wspólne zajęcia z karate sprawiły, że mogła przywitać się z nim na korytarzu, szkolnym placu czy stołówce, a czasami nawet dosiąść się, gdy miał wolne miejsce obok siebie. Oczywiście wzbudzało to zazdrość niejednej dziewczyny w tej szkole... z czego bardzo dobrze zdawała sobie sprawę. Wiedziała, że on nie zwracał na nie uwagi, a zwykle dla ludzi pozostawał dość chłodny. Poza swoim nowym lokatorem, który - dzięki dziwnemu stylowi bycia - minimalnie bardziej go otworzył.
Czas mijał. Dzięki temu razem z Odd'em wyciągnęli z Ulricha największe problemy dotyczące jego rodziny. Był to okres, w którym zdecydowanie potrzebował wygadania się z tych problemów, aby nie zawalić szkoły. Problemów, o których nie chciał mówić nikomu innemu. Bo kto by uwierzył, że agresywny ojciec jest w stanie wyciągnąć pas na dziesięciolatka myśląc, że to najlepsza metoda wychowawcza i zacząć ją częściej stosować? Tylko osoba, która tego doświadczyła tak samo. Na szczęście teraz mogła temu przeciwdziałać. Podczas interwencji w rodzinach potrafiła bezbłędnie ocenić sytuację.
Na szczęście prawo zmieniło się. Teraz wobec takich ludzi jest bardziej surowe, a władza stawia nad kompleksową opiekę nad rozbitą rodziną i dziećmi, które w najgorszym przypadku muszą oswoić się z nowymi rodzicami.
Zmywarka wstawiona, podłogi umyte. Kolejne wspomnienia brudnego pokoju Ulricha i Odda, ucieczki przed Sissi po korytarzu, głupie żarty i docinki, a wraz z tym pomoc reszcie uczniów szkoły. Zakładanie własnego zespołu, rozkładanie sprzętu na coroczny bal szkolny, wspólna nauka w bibliotece, wybrzydzanie na śniadanie, które Odd zjadał za pięciu... zwłaszcza gdy Jeremie nie zdążył wstać od swojego komputera... 
"Zaraz, przecież... jego z nami nie było. Jego nigdy tam nie było...!
Yumi złapała się za głowę, poczuła nagły ból tylnej części czaszki. Wspomnienia zaczęły przyspieszać i mieszać się niczym w zakręconej karuzeli. Zrobiło jej się niedobrze, gdy czuła jednocześnie radość i strach, smutek i beztroskę... a na końcu... panikę.
Obraz ściemniał po największym krzyku. Blondyn w okularach wskazywał na las. Za nim kroczyła różowowłosa dziewczyna. W tle usłyszała bombę i kroki wojskowych butów.
"Dokąd... czemu mamy iść...?"

Podniosła się z kafelek. Nie wiedziała, ile minęło czasu ani jak znalazła się na podłodze. Początkowo nie czuła bólu, może dlatego, że podnosiła się dość powoli. Opór powstał, gdy poczuła szczypanie w prawej ręce. Przed upadkiem trzymała w niej szklankę, która teraz była w kawałkach, razem z nią, na podłodze. Z dłoni musiała kapać krew... ale zdążyła zaschnąć.
Spojrzała na siebie. Podkrążone oczy, blada jak ściana twarz w kontraście z czarnym swetrem idealnie odbijały się w drzwiczkach piekarnika.
Minutnik, podświetlony, wskazywał 23:00. Sprzątanie na pewno nie zajęło jej aż tyle czasu.
"Świetnie. Chyba naprawdę musisz porządnie się wyspać, Yumi."
Czując jednak charakterystyczny zapach swojego potu zmieszanego z niepranym od dwóch tygodni mundurem zdecydowała, że najwyższa pora na kąpiel. Przy okazji zdezynfekowała ranę w łazience. Zastanawiała się, czy swoim sykiem i pierwszym wrzaśnięciem przy wyjmowaniu szkła nie obudziła któregoś z dzieci sąsiadów mieszkających piętro wyżej. Cisza nocna dopiero co się zaczęła i liczyła na ich łaskawość.

Sen zresetował jej pamięć przynajmniej do południa, dzięki czemu nie myślała o dziwnym zdarzeniu z ostatniej nocy. Prawie spóźniła się na spotkanie - nie spodziewała się po sobie takiego lenistwa, aż musiała zbesztać sama siebie przed lustrem w windzie. Dopiero widok blondyna, który zaprosił ją na drugim etapie rozmowy kwalifikacyjnej jeszcze tego samego dnia, uświadomił ją o zaistnieniu pewnej logicznej niespójności.
Jeremie wyglądał inaczej niż go zapamiętała. Dalej nosił okulary, dalej był blondynem, dalej komputer i otaczająca go technologia niejako do niego pasowały. Z drugiej strony urósł dobre kilkanaście centymetrów, dobrał lepiej oprawki do twarzy. Zabrakło jej tego charakterystycznego, niebieskiego sweterka, zastąpionego przez żywą koszulę w paski w większość odcieni czerwieni. Nagle w jego gabinecie poczuła się małą mrówką. Kompletnie nieprzygotowaną na udźwignięcie tej rozmowy. Przecież, z braku czasu... w ogóle nie przygotowała nawet podstawowej wiedzy na temat firmy! Co uświadomiła sobie wcześniej i chyba powiedziała kilka głupot podczas pierwszego etapu.

- Yumi...Ishiyama? - zapytał, unosząc wzrok na Japonkę znad curriculum vitae. Lekka mutacja głosu od czasów gimnazjalnych również jej nie pasowała, ale musiała się z tym pogodzić.
"Wszyscy się zmieniają. Nawet ona."
- Tak - powiedziała po chwili, gdy odzyskała resztki głosu i opanowania.
"Czego tak się stresujesz? Weź się w garść, Ishiyama! Przecież już masz jedną pracę, właśnie wykonujesz zlecenie, nie zależy od tego większość Twojego życia i stan majątkowy...może mnie nie wyrzucą z policji. Po prostu dobrze graj."
Nie wyglądał na ważniaka. Przynajmniej nie za takiego, jakiego miała go w dzieciństwie. Tajemniczego chłopaka szukającego części na konkursy do swoich mechanicznych robotów.
- Chcesz herbaty? Chyba zachrypł Ci trochę głos.
- Nie trzeba - uśmiechnęła się delikatnie, po czym odchrząknęła. - Ostatnio jestem trochę przemęczona.
- Nie mów, że Marie tak bardzo was wymęczyła na pierwszym etapie rozmowy. Będę musiał z nią porozmawiać.
- Nie, skąd! Jest bardzo przyjazną osobą. Po prostu wykonuje swoje obowiązki - powiedziała nieco pewniej. Nastąpiła krótka cisza, Jeremie przejrzał kilka swoich notatek, między którymi widniało jej zdjęcie z dokumentów.
- Ta rozmowa nie jest już formalna - powiedział spokojnie. - Rozmowę ze mną przechodzą tylko osoby, które zostały już przyjęte do pracy. Ale lubię poznawać osoby, z którymi będę współpracował. Zwłaszcza takie, a... my od tej pory będziemy widzieć się praktycznie codziennie.
- Oh.
Tak. Wydała z siebie tylko tyle. Myślała, że do tego typu firm proces rekrutacji jest kilkuetapowy, żmudny i trzeba czekać na wyniki nawet kilka tygodni. Zmarszczyła z lekka brwi w zastanowieniu. Czy przy spotkaniu w ekipie policyjnej nie powiedziano im czegoś innego? Nagle wszystko stało się podejrzane.
- Wiele dobrego o Tobie słyszałem, gdy jeszcze chodziliśmy do jednej szkoły - kontynuował. Papierologię złożoną na bok lekko oddalił od siebie.
- Jak przebiegała... Twoja kariera zawodowa po szkole?
- Umm... - zastanawiała się, jak to ująć w słowa. A przynajmniej udawała. - Po skończeniu szkoły udałam się na kursy doszkalające. Choć na początku myślałam o pójściu na studia, na administrację, ale nie przekonało mnie to.
- Dlaczego?
- Nie przepadam za szablonowym działaniem i systemowym podejściem do rzeczy. Wolę mieć pewną wolność w wykonywanych działaniach. Zasięgnęłam opinii kilku studiujących przyjaciół, którzy potwierdzili moje obawy. Uczyłam się zaocznie.
- Gdzie?
- Szkoła policealna, na początku finanse i rachunkowość. Później zrobiłam sobie bardziej... mniej... umysłowe uprawnienia. Ratownik medyczny i nauczyciel pływania.
- Udało ci się w tym trochę przepracować?
- Tak, między pracą w gastronomii a szkołą, na zleceniach. Ale moi rodzice popadli w gorszą sytuację materialną i aktualnie potrzebuję bardziej stabilnej pracy.
- Ah, tak. Pieniądze - blondyn zerknął na ekran swojego komputera. - Wtedy zaczęłaś w miarę sama się utrzymywać, jak mniemam?
- Tak, wynajęłam mieszkanie, bo nie chciałam rodzicom przeszkadzać nauką gry na gitarze i późnymi powrotami z pracy. Zwłaszcza że gastronomia nie jest zbyt... przyjemnym zawodem. Pod pewnymi względami.
- Wiem coś o tym. Sam tak zaczynałem przed rozpoczęciem własnej działalności.
- Przecież na komputerach umiałeś zrobić wszystko!
- Tak, ale najpierw i tak musiałem odbywać same półpłatne staże. Francja nie jest łatwym rynkiem informatycznym.
"Chyba powiedziałam to trochę za szybko..." - pomyślała uświadamiając sobie swoją głupotę. Jakby nie patrzeć, nie znała go za dobrze, przecie tylko chodzili razem do jednej szkoły, nawet niewiele ze sobą rozmawiali. A jednak, dialog przebiegał w sposób bardzo ożywiony, jakby po wielu latach spotkała się ze starym przyjacielem. Nawet on, teraz, zachowywał delikatny uśmiech na twarzy.
Nie rozumiała. Nigdy go takiego nie widziała. Aż zrobiło jej się głupio, że go okłamuje, ale nie miała innego wyboru.
Przeszli na inne tematy: od propozycji zarobków, przez czas rozpoczęcia pracy, omówienie obowiązków. Jeremie jednak przekonał ją do herbaty. Nie wierzyła, że pracodawca może w taki sposób chcieć zapoznać się z nową asystentką. Później wyjaśnił jej, że nie chce zachowywać w pracy formalnych zwrotów ze swoimi współpracownikami, a rozwijać w ten sposób zdrowe relacje w najlepszy możliwy sposób.
Gdy wyszła z gabinetu, poczuła ostre dudnienie w żołądku. Już dawno nadeszła pora obiadowa, a ona nie miała okazji nawet zjeść kanapki w drodze na rozmowę.
Hiroki zapraszał ją na obiad.

- Ulrich, stary druhu!
- A ty co tu robisz, Della Robia? - brunet spojrzał z politowaniem na podstarzałego psa kręcącego się wokół nóg byłego współlokatora. - Myślałem, że wróciłeś do rodziny.
"Akurat dzisiaj musiałem na niego trafić..." - zmarszczył brwi podejrzanie mu się przyglądając. A chciał tylko zrobić zakupy. Wyjść, wziąć, zapłacić i wrócić, jak gdyby nigdy nic, jak zawsze. Myśląc przy okazji o wszystkich tych rzeczach, które przytrafiły mu się w przeciągu tego tygodnia. Rzeczach, o których nie chciał z nikim rozmawiać.
A zwłaszcza z nim.
- Uh, wiesz... pięć sióstr i nadgorliwi rodzice to jednak nie mój przepis na życie - westchnął zanosząc się co nieco śmiechem. Cały Odd: zawsze potrafił przemówić do tej wyluzowanej części drugiej osoby, za którą on, w swoim wykonaniu, średnio przepadał.
- A ty jak? Wracasz do domu? - spytał wskazując na zakupy.
- Tak... właściwie to do Kadic - odparł wymijająco.
- Słyszałem od Sissi. I że za tobą tęskni, masz pozdrowienia.
- Nie mów, że z nią chodzisz - uniósł zdziwiony brwi. To ostatnie, czego by się po nim spodziewał.
- No co ty, jeszcze tak mnie nie powaliło! - aż splunął na chodnik. - Próbuje wyciągnąć ze mnie cokolwiek, myśli, jak do ciebie przemówić, żebyś z nią jednak był.
Ich marsz sam płynnie przeszedł w stronę Kadic. Choć początkowo Ulrichowi przeszkadzało, że będzie miał gościa, to w połowie drogi jego odczucia stały się zupełnie odmienne. Jak zazwyczaj był samotnikiem, tak zrozumiał, że stęsknił się za tego typu towarzystwem. 
Okazało się, że Odd był we Francji znowu tylko czasowo: odkąd poszedł trochę dalej w kierunku grafiki komputerowej, przenosili go od jednego punktu do drugiego, w celu tworzenia grafik, log i designu stron internetowych dla firm wymagających więcej kreatywności, którą blondyn niewątpliwie posiadał. Jedyne, co Ulricha zaskoczyło, to fakt, że przyjaciel po tylu latach nadal nie ściął włosów - jednak, spięte w przydługi kucyk, prezentowały się całkiem oryginalnie.
- Całkiem ładnie urządziłeś tę część mieszkalną Jima. Biedny staruszek - Odd rozsiadł się na kanapie naprzeciwko aneksu kuchennego.
- Głównie dyro wyremontował przed moją wprowadzką - Ulrich wzruszył ramionami. Rozstawił składniki do spaghetti. - Domyślam się, że jesteś głodny.
- Jak zwykle potrafisz czytać w moich myślach.
- Po prostu jesteś zbyt prostym człowiekiem.
Zapach wieprzowiny z sosem pomidorowym wkrótce rozniosła się po pomieszczeniu. Starzy przyjaciele, jak za starych, dobrych lat, rozmawiali o wszystkich pierdołach, jakie przyszły im na myśl. I, o dziwo, ten dialog nie był ani sztuczny, ani wymuszony. Ulrich wciąż był trochę w świecie swoich poprzednich rozmyślań, ale starał się nie dać tego po sobie poznać.
Do czasu.
- Dalej męczysz się z miłością do tej Japonki czy już sobie odpuściłeś? - Odd zerknął na Sterna z tym swoim podstępnym uśmieszkiem.
- Ile razy mam ci mówić, że to nie była żadna miłość? Lubiłem ją, tyle - westchnął krojąc paprykę.
- Tak, a ze mnie jest Calineczka. Nadal się w niej bujasz, co?
- To nie tak. Dręczy mnie trochę.
- Ta... jak ona miała? Leni?
- Yumi.
- Właśnie. Przecież wyjechała pracować jako pies, tak słyszałem - zmarszczył brwi, wyczuwając coś podejrzanego. Znał to spojrzenie. Ulrich nie zachowywał się tak, gdy sprawa dotyczyła tylko jego, dlatego tym bardziej zaczął dochodzić sprawy.
- Bo, widzisz... - chłopak podrapał się po głowie, nie wiedząc, jak zacząć. Z konsternacji zaciął się nożem tak, że aż Kiwi podniósł zdziwiony swój łeb na wrzask Niemca. Czyszcząc palec pod bieżącą wodą, kontynuował swoją myśl.
- Córka jej brata chodzi do nas do szkoły, uczę ją wf'u.
- To chyba fajnie, nie? Możecie chociaż chwilę się spotkać.
- To też nie to... - zawinął palec w plaster. - Kilka razy Hiroki odbierał ją ze szkoły po moich zajęciach, albo jej mama. Mam wrażenie, że tam... coś jest nie tak.
- Znaczy? - Odd pochylił się do przodu, zamieniając się w słuch.
- Agnes, gdy przychodzi na zajęcia z Yumi, jest strasznie wesoła, dokazuje, i wtedy angażuje się i jest fajnie. Wszystko w porządku. A gdy przychodzi ze swoją bliższą rodziną albo to oni ją odbierają, robi się bardzo przygaszona, nieśmiała, nie biega tyle, robi się smutna...
Cisza, która nastąpiła, uświadomiła Odd'a odnośnie tego, o czym myśli młody Stern. Znów zatracił się w myślach podczas mieszania mięsa z gotowym już sosem i papryką. To dla tych zamyślonych oczu dziewczyny ze szkoły traciły głowę, a nie widziały utkwionego w nich bólu.
- Słuchaj, wiem, że dużo przeżyłeś, ale... naprawdę myślisz, że mogliby?
- Na lekcje zawsze nosi długie dresy od jakiegoś czasu. Jako jedyna z klasy.
- Masz jakieś dowody?
- No właśnie nie... - marszczenie czoła oznaczało oczywistą irytację. - A nie chcę, żeby takie rzeczy powtarzały się, zwłaszcza u Yu... na moich zajęciach - poprawił się zaraz. <
- Może w takim razie spróbuj na początek porozmawiać z naszym czarnym stróżem prawa?
- Czy ja wiem... powinna lepiej wiedzieć, co się u nich dzieje - spojrzał bezradnie na Odd'a. W tym małym zespole to blondyn był bardziej od działania, Ulrich wolał pozostać w sferze tworzenia planów.
- Słuchaj, sprawa jest prosta. Jeśli pozwolisz mi tu przenocować, to mogę posiedzieć na waszych zajęciach i poobserwować tę małą gwiazdę. Numer do Yumi chyba masz, trochę jednak przeszliśmy razem w liceum. - W sumie tak...
- Jakby co, to ja zadzwonię - poklepał starego przyjaciela po plecach. - A na razie lepiej zjedzmy, bo się przypali.
- Dzięki, Odd.
- Spoko, od czego ma się starych kumpli!

Chapter I | Od policjantki do asystentki

- Ciociu, na rączki, na rączki!
- Nie wykorzystuj cioci, od czego masz nóżki?
- Mamo daj spokój, jesteśmy już prawie na miejscu. A ja chętnie poćwiczę... mięśnie!
Nie bez powodu Yumi zaakcentowała ostatnie słowo: podniosła z impetem dziewczynkę właśnie w momencie jego wypowiadania.
- Ja latam, ba - baaabciu! - zachwycone dziecko zapomniało o Bożym świecie. Pogrążone w marzeniach ze snów o wzniesieniu bliżej nieba, wydało z siebie okrzyk szczęścia.
Od ucha do ucha uśmiechnięte kobiety udźwignęły małą Agnes do domu. Tam czekał już na nie gorący obiad, idealny po spacerze w okolicach płomiennozłotej jesieni.
- Uwaga na głowę!
Jak na komendę dziewczynka pochyliła się ostro w dół. Gdy Yumi opuściła ją bezpiecznie na ziemię, w niemalże wojskowym tempie pogoniła ją do rozebrania się z kurtki, czapki, szalika oraz skromnych, różowych bucików. Zabawnie musiały wyglądać w kontraście z dziesięciodziurkowymi glanami z metalowym czubem.
- Tato, tato, ciocia Yumi nauczyła mnie latać! - zawołała Agnes rzucając się do jego nogi, aby jak najszybciej się ogrzać.
- Ale nie wyrzuciła cię przez okno u Melanii na próbę?
- Ha - ha - ha. Bardzo śmieszne, Hiroki. Lepiej powiedz, co nam ugotowałeś dobrego, braciszku - trąciła go piąstką w bark, a następnie podparła plecami o blat, dochodząc zapachu z garnka.
- Wiesz, że zagłębiam się w tajniki wschodnioeuropejskiej kuchni...
- W zakresie trucizn czy może jednak kuchnia tradycyjna?
- Akurat dziś na Czarną Polewkę nie mam ochoty - przewrócił oczami zataczając drewnianą łyżką półkole w garnku. - ale może pikantne leczo będzie wam odpowiadać.
- Ty to jednak wiesz, co lubię najbardziej - stwierdziła po głębszym wdechu z ostatnich podrygów garnka na gazie.
- Agnes, idziemy rozkładać talerze.
- Ale, ale jestem zmęczona...
- To dam ci tylko sztućce do rozłożenia. Przypomnisz sobie, które gdzie mają leżeć.
- No dobrze... - sześciolatka westchnęła ciężko.
Razem z Yumi zabrała się za tę ciężką, karkołomną pracę, niczym na stracenie w kamieniołomach, na chwilę przed zawaleniem stropu jaskini. Na szczęście całość nie potrwała dłużej niż piętnaście minut, za to owocny dialog spowodował, że dziewczynka mogła zapamiętać kolejność wykonywania trudnego zadania.
- W szeregach policji też uczą kultury? - Hiroki położył ostatni talerz z ciepłym posiłkiem na stół oraz koszyczek z pokrojonym chlebem pośrodku.
- Wiesz... trzeba umieć opanować nerwy przy niektórych gburach, którzy twierdzą, że nie zasłużyli na mandat.
- A jeśli naprawdę nie zasłużyli?
- To zamiast rzucać się na mnie, mogą wejść na drogę sądową - wzruszyła ramionami.
- Przestańcie rozmawiać o takich rzeczach przy dziecku i jedzmy już.
Głodna mama to nie dość, że zniecierpliwiona, to jeszcze nadopiekuńcza i przewrażliwiona mama, dlatego lepiej było przejść do posiłku niż słuchać problematycznych dialogów. Po chwili zszedł do nich również dziadek małej Agnes.
- Co to za dziwny zapach?
- Leczo, tato - Yumi zaśmiała się pod nosem, widząc zdegustowaną minę Hirokiego. Ojciec nigdy nie owijał w bawełnę i zazwyczaj swoje poglądy przekazywał prosto z mostu.
- Czy my jesteśmy jacyś multikulturowi, żeby jeszcze jeść jakieś dziwne papki?
- Tato, przypominam ci, że to wy przeprowadziliście się przed moimi narodzinami z Japonii do Francji.
Najwyraźniej przez wszystkie lata edukacji w zachodniej Europie córka pana Ishiyama nauczyła się, co oznacza szybki, bezpośredni atak oraz odpowiednia obrona w razie konieczności.
- Poza tym, nawet nie spróbowałeś - dodała po chwili ciszy.
- Itadakimasu - Hiroki skinął delikatnie głową.
- Itadakimasu.

- Panie Prezesie... Panie Prezesie!
- Tak?
Suche zaczepienie pytające spotkało się z młodą, nieprzygotowaną na rozmowy z taką personą i świeżo zatrudnioną sekretarką. Zestresowana pierwszymi kontaktami z młodym programistą, przez pierwsze chwile zapomniała, po co właściwie tak uporczywie go wołała. - Zapomniał pan... odebrać ode mnie dokumenty - przypomniała mu bardzo łagodnym głosem, jak dziecko, które miałoby za tę "bezczelną uwagę" zaraz dostać po głowie.
- Oh.
Blondwłosy dobił swoją pracownicę dłuższą chwilą ciszy między nimi. Świadomość, że nie do końca wie, co właściwie powinna jeszcze powiedzieć, a do tego nie przepada za tak kłopotliwymi sprawami, jest nieśmiała i w ogóle nie powinna tu pracować sprawiła, że miała ochotę tylko zakopać się pod ziemię i nie wychodzić przez następne czterdzieści lat.
Do emerytury.
"Idź do pracy mówili, otworzysz się na innych, mówili... co za...!"
- Dziękuję, Anno.
Podniosła głowę jak oparzona gorącym woskiem. Nie brzmiał tak, jakby był na nią zły. Bardziej, jak gdyby siedział w innym świecie, osaczony przez zupełnie inną, krępującą jego ruchy rzeczywistość. Gdyby tylko mogła wejść i odczytać dane z jego ukrytego za warstwą blond włosów umysłu, była niemalże pewna, że znalazłaby tam krępujące problemy związane z... kobietą...
Może i nie znała się na komputerach, ale psychikę ludzką już zbyt dobrze poznała na swych studiach, by się mylić.
Podała mu teczkę z dokumentami.
Chwilowe spojrzenie, przejrzenie zawartości, szybkie wsunięcie jej do torby. Wszystkie ruchy szybkie i dokładne, jak gdyby nie chciał stracić cennego mu czasu. Starszawy Rolex wskazał mu aktualną godzinę... zerknięcie za szybę... chyba gdzieś się spieszył. Może naprawdę jest z kimś umówiony?
"Daj spokój, i tak nie masz u niego szans."
- Jak ci minął pierwszy dzień w pracy, Anno?
Ton, tym razem łagodny i spokojny, wskazywał na chęć zabicia czasu w związku z przedłużonym oczekiwaniem. Jednocześnie, zapewne dla dobra renomy swojej firmy, postanowił zebrać kilka informacji... a może przeanalizować jej spostrzeżenia na przyszłość? Gdy przyjmował ją na to stanowisko, zachowywał podobną formalność. Co prawda nie zdążyła jeszcze się do niej przyzwyczaić, ale liczyła na to, że nie zostanie tu zbyt długo. Chyba, że słynna stawka w J.B. Corporation okaże się naprawdę tak nieoceniona, jak plotki chodzą.
- Cóż, jeszcze nie wiem wszystkiego... ale chyba o niczym nie zapomniałam. Prawda, panie Jeremy?
- Jeszcze nie zauważyłem - przyznał. - Cóż, wierzę, że praca u nas Ci się spodoba.
Czarne auto podjechało na teren parkingu, tuż przy ich skromnym biurowcu. Rozpoznawał szybko paryskie numery rejestracyjne.
- Cóż, obowiązki wzywają. Nie zapomnij zostawić mi na biurku dokumentów z kancelarii, gdy przyjdą, dobrze?
- O - Oczywiście, Panie Prezesie.
- Jeremy. 
- C - co?
- Mów mi po prostu Jeremie, dobrze? - obejrzał się w stronę Anny. Choć wydawał się pełen znużenia dzisiejszym dniem, to raczej chciał pozostawać ze swoimi współpracownikami w dobrych, mniej formalnych relacjach. Co zresztą, z grubsza, dość brunetce odpowiadało, choć nie chciała się do tego tak łatwo przyznać.
- A - Ale nie...
- Nie przejmuj się. Tutaj nie jesteśmy kolejną, formalną korporacją. Uwierz mi.
Stało się coś, czego się nie spodziewała. Po prostu uśmiechnął się i szybszym krokiem niż zwykle zamknął za sobą drzwi.
"To na pewno przez kobietę..."

Czarne BMW w rzeczywistości nie było ciemną puszką z dwoma gorylami - ochroniarzami w środku. Nawet nie było w nim żadnych środków ochrony koniecznej. Jedynie gaz pieprzowy - na wszelki wypadek. Jeremie wiedział, jak z takich rzeczy się korzysta, mimo braku faktycznego przeszkolenia.
Przynajmniej w tej rzeczywistości.

Chłodny wieczór. Ciemne skupiska lasów między asfaltem niedaleko parku. Zatrzymał się na wzniesieniu, z którego bardzo dobrze było widać opuszczoną fabrykę marki Renault. Do jej wejścia był zaledwie rzut francuskim beretem.
Sztuczne światło laptopa podświetliło jego tęczówki oraz pierwsze oznaki zmęczenia na twarzy. Firma powstała dopiero rok temu, niedawno świętowali swoje pierwsze osiągnięcia. Osiągali coraz większe możliwości, było im dobrze, jednak Jeremie pragnął pójść krok dalej: na tyle wielki, na ile było to możliwe.
Palce śmigały po klawiaturze dwa razy szybciej niż podczas rutynowej kontroli części w dziale inżynierii materiałowej.
Pierwsza kamera.
Nic.
Kamera numer dwa.
Nic.
Kamera numer trzy.
Nic.
Kamery cztery i pięć.
Nic.
Została ostatnia.
Odetchnął głęboko i włączył szósty raz tę samą sekwencję skanowania nagrań pod kątem poruszających się obiektów. Jeśli był tam ktoś, ktokolwiek oprócz niego, będzie w stanie to zobaczyć.
Serce drgnęło mu na widok kolejnych pomieszczeń. Interfejs z ogromnym, beżowoszarym fotelem, otulony niebieskozieloną poświatą rejestru kamery. Poczwórny ekran i przestrzeń do widoku holograficznego.
Piętro niżej trzy wąskie, złote rury, złączone z górną partią komputera najgrubszymi możliwymi kablami. Niegdyś używane, dziś wiecznie zamknięte.
I ostatnie, najniższe piętro piwnicy. Płaska powierzchnia pokryta metalowymi kładkami z niewysuniętym centrum dowodzenia, napędem tej wielkiej maszynerii.
Nie wykryto obecności człowieka. Fabryka: stan niebytu.
Koniec pracy. Czas do domu.

- Masz dzień wolny, potrzebujesz świeżego powietrza, a poza tym zobacz, jak ona bardzo cię kocha... - przedrzeźniała złośliwie słowa Hirokiego. Przed oczami przechodniów rosła tykająca bomba.
Postawiono ją przed faktem dokonanym: to ona odprowadzi Agnes do szkoły. Bo tak - bo jego ukochana jest tak bardzo zmęczona, a on - jeszcze bardziej. A starsza siostra mieszka tak blisko, ma przecież dzień wolny. Co z tego, że jeden jedyny od dwóch miesięcy? Co z tego, że pracuje tam, gdzie, teraz szczególnie, nikt nie chce pracować?
- Tata mówił, że będę z ciocią bezpieczna, bo ciocia jest policjantem! - podskoczyła wielce zadowolona dziewczynka.
I jak tu takiej słodkości nie odmówić...?
Tylko Agnes nie miała z niczym problemu: tak czy siak musiała iść do szkoły. Pierwsza klasa zobowiązuje.
I tak, podtrzymując tradycje, kolejny raz udały się razem przed mury szkoły, do której jeszcze uczęszczała aż do końca liceum, zdania matury, testów sprawnościowych i przeniesienia do mundurowej jednostki szkoleniowej pod Paryż. Zespół Szkół Kadic.
Piękne czasy. Patrząc teraz na nową część kadry pedagogicznej, zaczęła jej z lekka zazdrościć. Sama chętnie posiedziałaby te kilka godzin w ławce skrzętnie robiąc notatki i poobserwowała te śmieszne małolaty dookoła niej, które próbowały wyglądać jak dorosłe osoby bądź wielkie supermodelki.
Gdyby tylko jej za to płacili...
"Ciekawe, co się stało z Sissi... i kto przejął jej pokój" - pomyślała odprowadzając Agnes do przebieralni przy sali do wychowania fizycznego. To tutaj Jim organizował jej pozorny tor przeszkód, który miał być odzwierciedleniem testów sprawnościowych w policji. Niewiele mu z tego wyszło, ale doceniła jego chęci. Oraz zabawne opowieści o przyjaciołach ze Straży Granicznej... o których więcej wolałby pewnie nie mówić.
Tym razem nie spotkała podstarzałego nauczyciela. W momencie, w którym wychodziła bliżej głównych korytarzy przypomniała sobie, że ktoś wspominał o jego planowanym przejściu na emeryturę...
I wtedy go ujrzała. Brązowe włosy, męska postura, skrzętnie wyrzeźbione na siłowni ciało... w krótkich, beżowych spodniach i oliwkowej bluzce.
Najwyraźniej on również nie spodziewał się jej obecności. Zatrzymał się w trakcie żwawego kroku, dokładnie obserwując, kim jest dziewczyna w glanach naprzeciwko niego.
Tej postaci nie dało się zapomnieć.
- Yumi?
- Cześć - jego głos wyrwał ją z pierwszego szoku.
- Ulrich... nie wyjechałeś do Niemiec?
- Na początku tak...
Podrapał się po głowie, wyraźnie zakłopotany tak nagłą sytuacją. Nigdy nie był zbyt rozmowny, nie spodziewała się, żeby nagle stał się wylewny. Chyba, że jednak Sissi go porwała w swe miłosne objęcia.
- Jednak miałem dość problemów z rodziną. Dyrektor zgodził się, abym zajął miejsce Jima.
- Czyli jednak odszedł na emeryturę?
- Tak. Nasza legenda szkoły, o której lepiej nie mówić, postanowił zająć się łowieniem ryb.
- Jesteś pewien? - uniosła jedną brew, pełna wątpliwości co do tej teorii. Brzmiała jak niezły spisek.
- No co ty, to ironia. Bez nas by zwariował. Zakłada mały klub piłkarski dla dzieci ze swojego osiedla.
- Wszystko jasne... - wywróciła oczami. Cały Jim. Niby tych wszystkich dzieci szczerze nie znosił, a jak przyszło co do czego, to nie może się bez nich obejść.
- A Ty? Dalej trenujesz karate? - Ulrich jakby nie zważał, że w przeciągu dziesięciu minut ma zacząć zajęcia.
- Moja ciocia chroni nas przed złymi ludźmi!
Jak magnes przylepiła się do jej nogi, szczerząc się w swoim różowożółtym stroju do biegania. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Tym razem stworzyły kwintesencję słodyczy i uroku, który podziałał również na Ulricha.
- A ja będę tak szybka jak ona, gdy goni przestępców!
- Co...?
- Zostałam policjantką - wyjaśniła w dwóch słowach, nieco podniesionym tonem. Doprawdy, dzieci czasami wprowadzały odrobinę za dużo chaosu.
- To... to gratuluję! - brunet uśmiechnął się najpewniej jak potrafił.
- Wiesz... - zaczął zmieniając tym samym temat - ostatnio Delmas zastanawiał się nad zajęciami z podstaw bezpieczeństwa u dzieci. Może mogłabyś takie przeprowadzić?
- Zastanowię się, czy z nią wytrzymam, gdy ciągle będzie mi się lepić do nogi - rozczochrała dziewczynie włosy szybkim ruchem ręki.
- A on nie planuje jeszcze iść na emeryturę?
- Chyba nie. Wiesz, jak jest. Najgorsi odchodzą najpóźniej.
- Złośliwość losu...
Przeklęła mimowolnie pod nosem słysząc swój telefon służbowy. Szybka wymianą zdań i uznała, że to nie jest dobry moment na tego typu pogaduszki. Co potwierdziło też jej głośne westchnięcie po odłożeniu komórki.
- Jednak nie będę miała wolnego.
- Jakbyś miała... to lepiej wykorzystaj mądrze.
- Czasami nawet i na to nie ma na to czasu - poklepała Agnes po ramieniu.
- I pamiętaj, masz słuchać się pana Ulricha!
- Tak jest! - zasalutowała, przybierając typową, poważną minę, jak podczas ich wszystkich zabaw. Gdyby tylko mogła, porozmawiałaby jeszcze, ale skoro wzywają, a brunet ma zajęcia do przeprowadzenia, to w sumie nie powinna przeszkadzać. Czyż nie?
Jednak gdzieś tam mimowolnie odczuła, że ciężko jest jej się z tym pogodzić.
Pożegnali się. Śledziła ich wzrokiem nieruchomo do czasu, aż zniknęli za drzwiami sali gimnastycznej. Gdzieś w środku zdawało jej się, że małą niedoszłą geishę prowadzi jej strażnik - samuraj.
"Robota czeka."

Szybki przejazd objazdem i znalazła się pod posterunkiem policji. Już zastanawiała się, jak zażąda rekompensaty od Hirokiego za zmarnowane wolne i możliwość przespania tych kilku godzin więcej, gdy z korytarza jej przełożony szybko przeciągnął ją na stronę.
- Ej, spokojnie. Co się dzieje, co?
Uniosła jedną brew. Wyglądał na głęboko poruszonego. Przejrzał ją analitycznym
spojrzeniem, które było dla niego dość typowe. Kupa mięśni, sztucznego białka przerabianego na siłowni i niewielkiego miejsca na mózg bądź jego śladowe ilości.
"Przed rozmową skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.
- Szef cię wzywa. Przenoszą cię.
- Co? Gdzie?
- Ponoć jakaś specjalna jednostka, bo najlepiej spisałaś się na ostatniej interwencji - mruknął przejeżdżając palcem po blacie w poszukiwaniu kurzu. Był na tym punkcie drażliwy, ponoć ma na niego alergię.
- Lepiej idź, zanim się rozmyśli. Drugie piętro.
- Wiem, wiem.
Schody. Szybka przebieżka nie zajęła więcej niż trzy minuty. Przed wejściem do środka poprawiła jeszcze mundur, włosy i weszła do środka szybkim krokiem.
- Posterunkowa Ishiyama melduje się - przyłożyła dłoń do czoła w charakterystycznym geście.
W środku zobaczyła oprócz swojego przełożonego jeszcze jedną osobę: mężczyznę średniego wieku z siwiejącym już czołem, na oko około 40 - 45 lat. Ubrany w szykowny garnitur, wydawał się kimś ważniejszym w ich jednostce, lub, jak założyła...
poza jednostką.
- Witam - komendant przytaknął spokojnie, nie objawiając żadnych większych emocji. Wstał.
- Pani Ishiyama, zostanie pani przekierowana do specjalnego zadania.
"Czyli nie idę na dłuższy urlop..." - pomyślała z wyrzutem do samej siebie. Że też wcześniej nie pomyślała o napisaniu tego bzdurnego podania... a zajęłoby jej to mniej niż dziesięć minut.

- Jakie mamy dane?
- Oficjalnie do zamachu doszło za sprawą osób z ugrupowania islamskiego zamieszkującego zachodnią stronę Paryża.
Oczom czwórki policjantów, wyrwanych z dotychczasowych obowiązków, ukazała się holograficzna mapa stolicy z oznaczonym obszarem działania członków ISIS. Pola mieszkalne i oddzielone strefy były oznaczone czerwonym kolorem. W zasadzie było jedno z niewielu możliwych świateł z tego pomieszczenia: reszta niebieskawo - zielonych przebłysków dochodziła z różnych części szklanego budynku.
- Właściwie, dlaczego władze pozwalają na coś takiego?
Pełen nienawiści do poprawności politycznej głos pochodził od chłopaka - blondyna w jej wieku, którego postura nie wskazywała na żywot poczciwego, typowego policjanta. Raczej przypisałaby go do grona rock'n'roll - owców grających w podziemnych klubach, choć długich włosów nie posiadał. Modnie ścięty, zielone oczy.
"Dziw, że takie chuchro przyjęli do policji... ale skoro przyjęli mnie, to jego też mogli."
- Mamy tolerancję w kraju na wszystko. Nie czas na takie dyskusje - ucięła krótko prowadząca spotkanie z biura.
- Grupa uzbrojona w pistolety średniego zasięgu z celownikami ustawiła się w strategicznych piętrach budynków jednej ulicy. Tak, ustawieni liniowo na drugich i trzecich piętrach przez całą ulicę, zestrzeliwali przechodniów.
- Zabawa w myśliwego i kaczki.
- Można to tak nazwać. Wydziałowi antyterrorystycznemu, dzięki szybkiej interwencji, udało się zatrzymać skradzioną ciężarówkę, która miała wjechać w drugą ulicę, rozjeżdżając przechodniów. Miał być tam organizowany jarmark bożonarodzeniowy.
- A zostaną postawione tylko znicze.
Wszystkie komentarze oddawał ten sam chłopak, ale sytuacja nie była ani trochę zabawna. Obok niego stała niższa od chłopaka brunetka. Wyglądała na bardzo skupioną i zamyśloną nad relacją kobiety z biura.
- Czy to nie jest trzeci atak terrorystyczny w tym tygodniu we Francji?
- Zgadza się, pani Arleto - kobieta pokazała kolejną mapę. Cała Francja, z naznaczonymi miastami objętymi stanem III. stopniem zagrożenia. Paryż, Lille i Nantes.
- Dobrze, ale co mamy my z tym wspólnego? Myślałem, że terrorystami zajmuje się francuska grupa antyterrorystyczna, nie czwórka policjantów bez nawet pięciu lat w służbie - blondyn uniósł jedną brew. Wyglądał na coraz bardziej zniecierpliwionego. Drugi - brunet o niebieskich oczach - odchrząknął i poprawił swoje okulary.
- Zgadza się, panie Mark - przytaknęła. Yumi powoli zaczął denerwować jej oficjalny ton.
- Zostaliście wybrani, ponieważ jesteście najbardziej niepozornymi aktualnie osobami we francuskich jednostkach.
"Świetnie, czuję się jak królik doświadczalny" - Japonka westchnęła cicho pod nosem. Jednak nie przerywała, chcąc mieć sprawę jasno przed oczami.
- W czasie tych trzech napadów odnotowaliśmy napady wyspecjalizowanych hakerów na archiwa projektów wojskowych. Dotyczy to założeń z lat 1970 do 2000 roku, z wyłączeniem spraw związanych z obaleniem u naszych wschodnich sąsiadów komunizmu. Mamy kilku podejrzanych, jednak najwięcej naszych tropów do tej pory wskazało na młodą, prężnie rozwijającą się firmę... francuską.
- Po co komuś takie dane? - zapytała Arleta.
- Tego macie się dowiedzieć - kobieta po raz pierwszy od ich wizyty w jakikolwiek sposób pozwoliła sobie na uśmiech.
- Chcemy, abyście pod maską pracowników tej firmy wykryli od środka, co mogą mieć wspólnego z tymi sprawami. Sprawa jest poważna, bo mogą nawet przekazywać zakazane informacje do ISIS, rozpracowując m.in. nasz system ochrony antyrakietowej.
- Czy te dane nie są nieaktualne?
- Nie wszystkie - przyznała kierowniczka. - Ale nie mogę wam więcej na ich temat powiedzieć. Macie załatwione trzy miejsca na testerów programowania oraz na nową asystentkę prezesa.
Oczom oddziału ukazało się zdjęcie dowodowe podejrzanego. Gdyby w tym momencie Yumi trzymała coś w dłoni, upuściłaby to szybciej niż Mark zdążył wrzucić sobie cukierka do ust.
- J - Jeremie...?
- Zna go pani?
- Tak, znaczy... chodziliśmy do tej samej szkoły, tylko był klasę niżej - dziewczyna zerknęła na wszystkich zgromadzonych. Nie miała pojęcia... zawsze był raczej cichą wodą. Interesowała go tylko nauka i konkursy mechanicznych robotów, do których poszukiwał co jakiś czas części zamiennych. Zdarzało mu się chodzić po uczniach internatu, pytając, czy nie mają choćby zepsutej komórki, którą mógłby odkupić. Generalnie nie kojarzyła, by miał szerszy krąg znajomych, zawsze przebywał sam.
- Znaczy, rozumiem, że ciche osoby mogą w pewnym momencie wybuchnąć... ale nie wydaje mi się, by Jeremie był do tego zdolny.
- Ludzie się zmieniają - Mark prychnął pogardliwie. Najwyraźniej jej niemoc zdążyła go rozbawić. - Dałbym go na pierwszy ogień.
- W każdym razie wygląda na to, że znaleźliśmy nową asystentkę dla pana prezesa Jeremiego Belpois. 
- Co?
- Zna go pani, nie będzie nic podejrzewał, a wręcz powinien przyjąć bez podejrzeń.
Kobieta uśmiechnęła się niewinnie. Służba to służba, a skoro miała być prowadzona przez tę dziwną koordynatorkę, to musiała się dostosować.
- Niech będzie - olała już wszelkie formalne wypowiedzi. Zrobiło się tutaj na tyle luźno przez tego całego Marka, że już zdążyła dostatecznie go skreślić z listy przyszłych możliwych przyjaciół. Nigdy nie odważyłaby się ocenić kogoś tak stereotypowo jak on to robił. Zupełnie jak inny jej znajomy z liceum, który na szczęście zdołał się wyprowadzić po maturze. W jego przypadku miłość była zbyt ślepa.
- Zaczynacie od jutra. Zgłoście się z samego rana do siedziby firmy na spotkanie rekrutacyjne. Nie obawiajcie się, to będzie tylko formalność. Na telefony służbowe dostaniecie adres.